Trochę straszny...
Podchodziłam do recenzji tego zapachu jak pies do jeża. Poznałam go laaaata temu i od samego początku mnie przerażał... Spróbuję to wyjaśnić.
Jest to przedziwaczna kompozycja. Egzotyczne owoce w połączeniu z ziołami i drewnem. Hm... Jest tu kwaskowato-słodkie zmrożone mango, które ma za zadanie sprawić, że całość kompozycji miałaby być bardziej przystępna, mniej oficjalna, za to bardziej egzotyczna, letnia, taka plażowa i na luzie jak soczek multiwitaminka albo pomarańczowe landrynki, ale absolutnie nic takiego się nie dzieje! Ten kontrastujący z resztą składników element jeszcze bardziej udziwnia już i tak dziwny (specyficzny) zapach... Być może, gdyby nie to mango, które za bardzo odstaje swoją radością od mroku, zapach by mi się spodobał. A tak wydaje mi się być nieprzyjemnie niepokojący.
Jest tu bardzo ciekawie ujęta nuta szałwi, wyrazista, taka wręcz świeczkowa fasolka tonka i podmokła, piwniczna paczula, a także wyskakujące znienacka agresywne drzewo sandałowe. Ta grupa wydaje mi się być zgrana i wystarczająco mroczna, natomiast... ten radosny wyrzutek mango... To trochę tak jakby jakaś młoda urocza hippiska z jędrnym, błyszczącym, muśniętym słońcem ciałem, olśniewającym uśmiechem, długimi rozpuszczonymi włosami, obwieszona bransoletkami, łańcuchami z turkusem i bursztynem, w seledynowym koronkowym topie, w za krótkich podartych jeansowych szortach, w kremowej ażurowej pelerynce, czerwonych conversach i opalizująco na niebiesko-zielono lennonkach wstąpiła do ponurego lasu, gdzie w kręgu zasiadają na czarno ubrane wiedźmy i wiedźmini i patrzą na nią spod byka. Tak kontrastuje mango z pozostałymi składnikami tej kompozycji. Wybrzmiewa to dziwnie i niekomfortowo.
Na pewno zapach wywołuje emocje - niestety u mnie raczej negatywne... Absolutnie nie jest to zapach "brzydki", ale po prostu niespójny, przez co czuję się zbita z tropu, gdy go czuję.
Ukłony za trwałość i projekcje. Czuć je cały dzień z odległości kilku metrów. Perfumy - a właściwie woda toaletowa! - same w sobie nie są nachalne, ale ja je tak odbieram przez to, jak je interpretuję. Są zimne - wręcz stalowe. Coś się tu łączy w taki sposób, że wyłania się sztuczna metaliczna woń, której nie lubię.
Flakonik - wygląda dobrze, porządne grube nietransparentne szkło, połączenie czerni i srebra prezentuje się bardzo męsko, elegancko i stanowczo... Nie do końca odpowiada temu, co spotkałam w kompozycji. Koreczek cienki, tandetny.
Nie mam pojęcia, komu mogłabym je polecić. Ktoś powiedział, że pasują do t-shirta i japonek... Wykluczone! Nie są to zupełnie sportowe perfumy, to raczej mroczna nonszalancja dobra na okazje półoficjalne. Podarte dżinsy, czarna rozpięta koszula, trampki, skórzana kurtka, srebrny łańcuch, ciemne okulary. Pasowałyby do faceta w stylu Johnnego Deppa. Gdyby psiknęła się nimi kobieta, to nikt by się temu nie dziwił, ponieważ mają uniseksualny charakter. Moja ocena to naciągana trója. Trója z duuuużym minusem. Bo gdybym miała sugerować się moimi odczuciami - wystawiłabym tym perfumom 2 gwiazdki.
[DOPISEK]
A jednak wystawię dwie gwiazdki. W końcu to MOJA opinia, oparta o MOJE odczucia.