Po przewrotnym tytule czas na krótkie sprostowanie: SHIITAKE i ARABICA to odcienie, które posiadam i (nad)używam.
Sfrustrowana posiadaniem zapełnionej niezbędnymi kolorami inglotowej flexi palety, które miała być wszystkim czego mi potrzeba i do czego powinnam się ograniczyć - doszłam do wniosku, że czegoś jednak brakuje.
Zapewne umiaru...Znaczy tego też, bo na kij mi w jednym miejscu 20 odcieni, między którymi trudno rankiem wybrać pasującą opcję kolorystyczną.
Brakowało czegoś zwykłego, neutralnego(tak, brak było najwyklejszego brązu) i już miałam znowu trafić do Inglota...z automatu, ale jakoś zawinęłam o HM...i o jakie moje zdziwienie było, gdy robiąc swatche konsystencja ich cieni i pigment wybiły mi z głowy inglotowe suche pylące kolorowe bryłki. 20 minut i dobrałam satynowo-matowy duet.
SHIITAKE - nieoczywisty cielisty, półtransparentny satynowy, bardzo połyskliwy kolor, taki jaki przychodzi na myśl gdy widzimy tę nazwę. Mieni się na szaroróżowo-zielonkawo-szampański (polecam przekonać się na własne oczy jak dziwną robi taflę). Mokry w odczuciu, aplikuje się bez problemów palcem albo bardziej zbitym pędzlem, klei się bo powieki. Dla leniwych jakich jak ja, bez bazy, bez komplikacji - na cała powiekę, przetrzeć pędzelkiem też dolną, strzelić jakąś kreskę lub olać sprawę i już - nasze oczy ale jakby lepsze, całkowicie nieszkodliwy i nienachalny błysk. Organoleptyczne doznanie gdzieś pomiędzy Mary Lou a kultowym Golden Rose Eye Fashion z Kobo.
ARABICA - kawa z minimalną ilością mleka, bardziej orzechowy kolor, neutralny ton, wreszcie pierwszy, który na oliwkowej cerze, nie wygląda pomarańczowo, sztucznie czy brudno. Fakt, kolor trafiony pod włosy i oczy. Matowy, bardziej suchy od Shiitake, lubi się osypać w opakowaniu gdy się w nim grzebie, ale nie zauważam problemu w nakładaniu czy to tym do blendowania czy bardziej zbitym pędzlem. Trzyma się na miejscu, nie blednie, DISCLAIMER: nie próbowałam nakładać innych cieni na jego wierzch, choć podejrzewam, że z uwagi na jego suchy pigment może nie z wszystkim się dogadać.
Formuła w obu przypadkach jak najbardziej mnie kupiła, nawet Arabica pod względem suchości wydaje się być bardziej plastyczna niż cienie z Inglota...
Opakowanie? Ujmujące, z praktycznością za dużo nie ma do czynienia, ale cieszy oko jeśli minimalizm króluje na toaletce . Gdybym miała ziścić swój plan zminimalizowania ilości kosmetyków to na ten moment, tylko te dwa cienie sensu stricte zostają ze mną, reszta poszła by w świat bez odżałowania.
Kwestia ceny, do dyskusji - trzeba by było podzielić między opakowanie a sam cień. Nie jest to dużo, nie jest to mało, choć biorąc pod uwagę koszt palety, która miała by przynajmniej dwa tak miłe we współpracy cienie, z którymi każdego ranka chce się zaczynać dzień - 46 złotych to dobra inwestycja.
Ostatnie przemyślenie leci do tych wszystkich, którzy wiecznie poszukują, porównują, eksperymentują, ale czasem chcą odmiany w swej prostocie...Zaglądnijcie, ot przypadkiem do HM, nietrudno znaleźć tam perełki i zamienniki innych perełek, które w drogerii albo są wykupione albo brak ich w ogóle. Myślę, że nawet jeśli nie planujecie kupować, warto tam zajrzeć i podotykać, potem przepaść na pół godziny i niemalże wytatuować sobie przedramiona. Yuuuup...!
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie