O pożytkach z dziwaczności.
Ktoś kiedyś powiedział, że prawdziwe piękno musi być trochę dziwaczne. Nie dziwaczność sama w sobie, rzecz jasna, piękno stanowi ale dodaje mu ciężaru, szczególności.
I taki jest dla mnie właśnie Cedre. Bardzo szczególny, wyjątkowy, dziwaczy a jednocześnie niezwykle wprost piękny. Zdaje się opierać na dysonansie, kontraście, łączeniu jeśli nie przeciwieństw to różnic. Jest pełen napięcia i emocji, wibrujący, zakochany w sobie.
Cedre to jedna z najbardziej wielowymiarowych kompozycji, które znam, bezkompromisowa, uwodząca, pełna przestrzeni.
Cedre zaczyna się akordem tuberozy. Wibrującej, śpiewającej, rozgorączkowanej, "odartej z cywilizacyjnych ograniczeń" jak to pięknie Ktoś napisał. Na mojej skórze to śpiew solo i a capella, dopiero gdy tuberoza, zmęczona, zaczyna cichnąć pojawia się cedr, rozeschnięty, rozpękły bal drewna, chropowaty, szorstki, ożywczo słotki, oblepiony resztkami suchej, rozpadającej się przy dotknięciu kory.
I wtedy dzieje się magia. Cedre wtapia się w moją skórę, oszukuje nos tak, że zaciera się granica między naturalnym zapachem mojego ciała a wonią perfum.
Zapach staje się upojny, bardzo cielesny, zmysłowy, fizjologiczny, gdy zbliżam nos do nadgarstka czuję ciepłe nuty jasnej, zamszowej ambry nie wiem tylko czy to jedna z twarzy Cedre czy też woń mojego ciała.
Tuż przy skórze smużą się nutki wytrawnego cynamonu, które mieszają się z cedrową słodyczą, czasem zdają się nawzajem się wyciszać by niespodzianie, przy gwałtownijszym ruchu zaskoczyć mnie swoją intensywnością, mocą i pięknem. Mam wrażenie, że czuję też inne przyprawy, to odrobina goryczy wyczuwalna gdzieś z tyłu języka, coś jakby szafran albo bardzo swieży, wilgotny kardamon.
Tuberoza zaś wciąż śpiewa gdzieś w tle, choć teraz ciszej, niżej, urywanie, tak jakby nie śpiewała a jęczała w miłosnej ekstazie.
Trwałość doskonała, całodzienna.
Flakon piękny, jak wszystkie Lutensy.
Używam tego produktu od: ~ roku
Ilość zużytych opakowań: w trakcie 50tki