Setka w stacjonarnych sieciówkach kosztuje 880 PLN, a malutka 30-teczka 439.
Wzbudziło to moją spontaniczną radość graniczącą z niedowierzaniem.
Oceniając bez emocji:
Ostry zapach mchu zmieszany ze skwaśniałym jakby sianem, czy jakimś zielskiem.
Żadnych kwiatów ani żadnych owoców niestety nie czuję.
Znienawidzonego miodu również nie.
Obiecywany jaśmin czy irys to fikcja literacka.
Mimo szczerych chęci, czuję tu wyłącznie ostry, ziemisty mech, przemoczone siano oraz suche siano.
Pojawia się też niuans nieświeżej wody z wazonu, ale może to tylko jeden z niuansów siana lub mchu.
Nie jest to kwestia wałkowanego do znudzenia rzekomego pH skóry, bo te same historie wyczuwam zarówno na sobie, jak i na dwóch koleżankach, jak również na ubraniach, które siłą rzeczy też spowiły się chmurą Sisleya podczas energicznych testów.
Oceniając z uwzględnieniem emocji (wersja ocenzurowana przeze mnie samą):
Niesamowite, że można skomponować taką szkaradę, wlać w zwykłą butelkę z ładnym korkiem, przywalić cenę zapierającą dech w piersiach i... osiągnąć swego rodzaju sukces.
Ludzie wierzą, że luksusowa marka i horrendalna cena to gwarancja pięknego zapachu, ja też w to uwierzyłam...
Dam sobie rękę uciąć, że gdyby to była butelczyna za 15 zeta z Biedronki, to wylewalibyśmy kubły pomyj na ten zapach.
Ale to nie jest Biedronka, Tesco czy Rossmann - to jest SISLEY.
Doszukujemy się tu więc niezwykłych niuansów, niezwykłych nut.
Akordów porannej zorzy przy śpiewie słowików.
Miodu z małej pasieki w bajkowym sadzie.
Róży z tajemniczego królewskiego ogrodu, i tak dalej, w nieskończoność. Wmawiamy sobie, że czujemy nadzwyczajne bogactwo niezwykłych nut, i że to wszystko razem jest piękne.
Gdy po jakimś czasie ten przepotworny (za przeproszeniem) smród przestaje już nas aż tak bardzo odrzucać, to cieszymy się, że dojrzeliśmy do szyprów, że dorośliśmy olfaktorycznie i tym podobne.
Nie chcę nikogo urazić tą recenzją.
Ja sama osobiście też padłam ofiarą wizerunku marki i zapachu.
Napaliłam się swego czasu na SZYPRY, chcąc znaleźć w tym zapachu moją własną prywatną odskocznię od wszechobecnych kompotów owocowych oblanych masą krówkową.
Uwierzyłam, że butelka zaprojektowana przez polskiego rzeźbiarza, to dodatkowa gwarancja, że zapach zaprojektowano z pietyzmem i że jest to dzieło po pierwsze niezwykłe, a po drugie - niezwykle piękne.
Uwierzyłam, że zapach z tak wyszukanymi nutami jest dla wybrańców.
Że trzeba podjąć próbę oswojenia go, aby następnie zakochać się w nim bez pamięci.
Niestety, kilkukrotne próby noszenia tego zapachu zawsze kończyły się obrzydzeniem, wzdryganiem i mdłościami, a także przerażeniem, że spotkam na ulicy kogoś znajomego, kto wyczuje ode mnie ten odór przeokrutny, nijak nie kojarzący się z perfumami.
Po wyszorowaniu nadgarstków i po kilku godzinach zapach przestaje być odrzucający i tak drastycznie przykry.
Jednak ładny, czy chociaż akceptowalny, nie staje się nigdy.
Korek w realu bardzo rozczarowujący - kontury rzeźby mocno rozmyte, w porównaniu z tym, w czym zakochałam się na podstawie licznych zdjęć.
Mam oczywiście świadomość, że pewnie są osoby, którym ten zapach może się podobać - nie twierdzę, że nie (choć nie umiem sobie tego wyobrazić).
Moje prywatne zdanie jest jednak takie, że wielką rolę odgrywa tu wizerunek marki i aura luksusu.
Jak to dobrze, że ten zapach jest mi tak nikczemnie przykry - byłoby smutno marzyć o perfumach, których cena powoduje u mnie popukanie się w czoło ;)
Używam tego produktu od: testy
Ilość zużytych opakowań: testy