Inglot Sleeks Cream Błyszczyk do ust

Inglot Sleeks Cream to błyszczyk, który kiedyś był moim absolutnym ulubieńcem. Teraz sięgam po niego raczej od czasu do czasu, ale wciąż darzę go dużym sentymentem i sympatią. Jego kremowa konsystencja i piękny błysk sprawiają, że nadal jest to produkt, który warto mieć w swojej kosmetyczce. Miło się nakłada, fajnie się nosi. Jednym z największych atutów tego błyszczyka jest bowiem jego konsystencja. Jest kremowy, co sprawia, że aplikacja jest niezwykle przyjemna, a usta pozostają nawilżone i miękkie. Nie jest lepki, co jest ogromnym plusem, ponieważ nie lubię, gdy włosy przyklejają się do ust, zwłaszcza w wietrzne dni. Kolor 96 jest moim ulubionym – to odcień, który dodaje ustom subtelnego, ale efektownego blasku. Błyszczyk nadaje ustom delikatny, lśniący wygląd, który doskonale komponuje się zarówno z codziennym, jak i wieczorowym makijażem. Jego trwałość jest przyzwoita jak na błyszczyk, chociaż oczywiście wymaga poprawek w ciągu dnia, szczególnie po jedzeniu czy piciu. Jednym z problemów, który zauważyłam, jest to, że po dłuższym stosowaniu błyszczyk może nieco wysuszać usta, dlatego zawsze staram się nałożyć pod niego odrobinę balsamu do ust. Dodatkowo, chociaż jego trwałość jest przyzwoita, wymaga regularnych poprawek, co dla niektórych osób może być niewygodne. Ale tak to jest z błyszczykami.

Oceniam odcień 94, przydymiony róż,wersja w starym opakowaniu ( ostatnio widziałam,że zarówno opakowanie jak graficzna się zmieniła, co za tym idzie niestety również cena). Opakowanie delikatnie mówiąc jest dla mnie dziwne,kojarzy mi się z testerem,ale kolor wydał mi się na tyle intrygujący,że zaryzykowałam. Sam aplikator, konsystencja jak najbardziej ok, zapach prawie niewyczuwalny. Mimo,że w opakowaniu błyszczyk wydaje się nieco ciemny to po nałożeniu na usta wygląda bardzo naturalnie ale o taki efekt mi chodziło. Trwałość taka sobie,ale po błyszczyku nie spodziewam się cudów, choć później np błyszczyki Kiko wyprowadziły mnie z takiego myślenia. Ostatnio będąc w Inglot widziałam ten błyszczyk w nowej odsłonie,z nową ceną co niestety trochę mnie zniechęca do Firmy Inglot, taki zabieg został zrobiony z moimi ukochanymi bibułkami matującymi, produkt został ten sam, jedynie opakowanie zmieniło kolor a cena skoczyła mocno do góry, wobec czego nie skusiłam się na ponowny zakup, wiedząc że rynek oferuje nieco lepsze błyszczyki w podobnym przedziale cenowym.

Inglot ma fajne błyszczyki, ale nie są one jakieś wybitne, jakością porównywalne z jakimś drogeryjnym mazidełkiem poniżej 10 zł. Za taką cenę to sama ich nie kupuję-jeśli jakiś znajdzie się u mnie to dlatego, że dostanę w prezencie, bo lubię Inglota i lubię błyszczyki ;) Z tego miałam kolorek 94, ładny mleczny róż. Nie wiem czy to wina formuły tego kosmetyku, czy koloru moich ust(które są bardziej czerwone niż różowe), ale ten błyszczyk nie nakładał się na nich równo, lubił podkreślać suche skórki oraz załamania. Kryje średnio i nie ma drobinek, wygląda świeżo i naturalnie. Szybko się zjada, bo ma dosyć lekką konsystencję-niby plus, bo nie klei się, ale jednak ja wolę jak błyszczyk gęsto otula wargi i je pielęgnuje-niestety w Inglocie tego zabrakło. Codziennie jeżdżę rowerem, a w pracy mam suche klimatyzowane powietrze-dlatego też lubię gdy błyszczyk oprócz upiększania także pielęgnuje i takie lekkie formuły jak Inglot Sleeks Cream nie spełniają moich wymagań. Pacynka jest frustrująco mała, trzeba się nią namachać i namęczyć, aby pokryć moje(niezbyt pełne i duże) usta dostatecznie. Zapach-malinowy budyń, ale niestety szybko zamienia się w gorzki i chemiczny :(

Błyszczyk posiadam w kolorze 61. Jest to lekko różowo perłowy odcień. Ta perłowa nuta na ustach bardzo mnie zaskoczyła i nie wiem czy bym się zdecydowała na zakup wiedząc, że to będzie taki efekt. Na aplikator nabiera się bardzo mała ilość produktu, więc chcąc pokryć całe usta, muszę jakie 3-4 razy nabrać błyszczyka. Pod względem konsystencji jest dość gęsty i trochę tak jakby zbity? Nie umiem tego określić dobrze, ale nie sunie super gładko po ustach.

Blyszczyk za 25zl... Nie kupilabym ale była promocja 2+1 więc wybrałam to gratis. Również odcień 94. Jasny, chłodny róż. Jaśniejszy niż naturalny kolor ust. Ładnie pachnie. Słodko. Waniliowo. Opakowanie dla mnie dziwne. Takie surowe. Zero zabawy. Dość fajnie kryje. Ok się rozprowadza. Znika po 2godzinach. Normalny blyszczyk. Ale nie za taka cenę. Daje 3.

To jest mój ulubieniec. Posiadam odcień 95. Uwielbiam go za jego kolor i zapach, który kojarzy mi się z kakao. Błyszczyk wzbogacony jest wit.E oraz emolientami co zapewnia ochronę i nawilżanie. Kosztuje ok.30zł, ale ja dostałam go już kolejny raz w prezencie. ????

W mojej kosmetyczce wylądował odcień nr 94. Bardzo ładny blady róż, o zapachu truskawkowego milkshake ‘a. Utrzymuje się tyle co standardowy błyszczyk, ale połysk na ustach nie jest kiczowaty. Zawiera witaminę E, ładnie nawilża. Oryginalnie zaprojektowane opakowanie ( w kształcie probówki?) - jakimś cudem produkt nie wydostaje się na zewnątrz. Stąd wyróżnia się swoim designem na półce. Polecam dla fanek delikatnego i nienachalnego makijażu ust.

Błyszczyk do ust Sleeks Cream od marki INGLOT. Wybrałam odcień 109 - wchodzący w fiolet. Podoba mi się design opakowania - w formie menzurki, która się odkręca jak standardowy błyszczyk, jednak jego dno jest zaokrąglone. Błyszczyk ma świetną, nie lepką konsystencję, cudownie rozprowadza się go na ustach. Bezproblemowo sunie się aplikatorem w formie gąbeczki po ustach. Błyszczyk ma mocną pigmentację, dzięki czemu nie musimy nim machać długo na ustach, aby uzyskać mocniejsze krycie. Produkt pięknie nabłyszcza usta, a także oprócz nadania koloru i błyszczenia- nawilża je i pielęgnuje. Dodatkowym atutem tego kosmetyku jest to, że nie skleja ust i jest dość trwały, a także ma śliczny, delikatny zapach. Koszt błyszczyka to 25zł na stronie inglot.pl. Z czystym sumieniem mogę Wam go polecić, jeśli oczekujecie błyszczenia, koloru i doskonałej jakości.