Kupiony za ok. 6 zł w sklepie sieci "Pod Uśmiechniętym Owadem" (które to określenie widywane na Portalu Wizaz.pl zawsze mnie bawiło) balsam to kolejna ofiara upartej mody na wonne kremy do rąk w małych tubkach imitujących te z farbami, zamykane na analogiczne, małe i nieporęczne nakrętki, które łatwo zgubić.
Zniosłam już tę nieszczęsną nakrętkę, a i zaryzykowałam fakt, że na barwnej tubce oprócz nazwy, z której wynika, że to balsam o truskawkowym zapachu, wskazano na granaty, jagody acai i masło shea w składzie.
Nabywając go, pojechałam brawurą solidną, ponieważ woni granatów nie znoszę do tego stopnia, że wywołuje u mnie mdłości, ale na szczęście w kremie jej nie czuję. Wyciśnięty z tubki specyfik – o średniej gęstości, i choć nierozchlapujący się, to niestety o niesycącej teksturze, pachnie truskawkami, o nieco syntetycznych nutkach. Osobiście wolę tropikalno-bananową wersję balsamu z tej serii, ale przynajmniej części Fanek truskawkowych aromatów ten zapach może się spodobać.
Obecności masła shea nie czuję w kremie w równym stopniu, co aromatu granatów, i to już nie "na szczęscie", tylko "niestety".
Skończyłam testować krem dopiero co, wczesną wiosną, w ciepłe dni, więc moje dłonie nie były już przesuszone i sponiewierane zimowymi mrozami, a do tego tuż przed snem, i naprawdę – nie mogę narzekać, żeby nie były nawilżone, ale – po pierwsze, podkreślam, że nie były zniszczone, a po drugie – z uwagi na niezbyt treściwą konsystencję balsamu, każdorazowo aplikowałam go sobie hojnie, co ujawnia jego wadę – nie jest wydajny. W takim układzie, choć teoretycznie niedrogi, przestaje być kosmetykiem aż tak znowu bardzo ekonomicznym.
Jego ewidentną zaletą jest za to szybka wchłanialność. Do tego całkowita, choć nie wywołująca typowego dla wielu kremów do rąk nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia, suchości i pergaminowej skóry.
Nie wrócę już raczej do tego kosmetyku, bo troszeczkę jednak za słabo regeneruje i odżywia skórę rąk, a i nie przepadam za nieudanymi usiłowaniami odtworzenia naturalnych aromatów, kończącymi się syntetycznym brzmieniem, natomiast to całkiem poprawny krem, jeśli nie można nabyć innego – do szuflady w biurku, kiedy wystarczające jest lekkie nawilżenie, a niezbędne – szybkie wchłanianie się kosmetyku, aby nie zatłuszczać dotykanych przedmiotów wokół.
Polecam za to... i to zdecydowanie, wersję egzotycznie-bananową z tej serii owocowych balsamów do rąk od Eveline. Odżywia, nawilża, szybko się wchłania i naturalnie pachnie – tak, jak trzeba – to kosmetyk na 5 gwiazdek.
Zalety:
- skład – w części naturalny – ekstrakt z owoców granatu i jagód acai, masło shea;
- efekt – nawilżone, gładkie dłonie – pod warunkiem, że nie są spracowane i przesuszone;
- zapach – ładny – truskawkowy, o nieco zbyt syntetycznych nutkach;
- konsystencja – delikatna – lekko się wmasowująca;
- wchłanialność – świetna – natychmiastowa, bez poczucia ściągnięcia skóry rąk;
- opakowanie – ładna, barwna, poręczna, miękka tubka, o bardzo nieporęcznej nakrętce;
- cena – przystępna – 6-8 zł, choć balsam nie jest zbyt wydajny, a tubka nie duża (50 ml)
Wady:
- efekt odżywienia i regeneracji – za słaby dla mocniej przesuszonych lub zniszczonych rąk;
- zbyt syntetyczne nutki zapachu;
- wydajność – słaba – jednorazowo balsamu należy użyć dużo, żeby w ogóle poczuć nawilżenie;
- nieporęczność małej nakrętki
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie