Od razu zaznaczę, że moja przygoda z arabskimi perfumami dopiero się zaczęła i przy okazji tego akurat pachnidła, które kupiłam w ciemno ze względu na ładny flakonik. Ogólnie jestem na etapie poszukiwania czegoś innego niż oferowane w mainstreamie słodkie ulepki, z których po prostu już wyrosłam. Szukałam czegoś orientalnego, ciężkiego i mega oryginalnego. Te perfumy zdecydowanie takie nie są, jeżeli chodzi o pierwszą i drugą cechę. Więc nie oznaczam ich jako mój hit, ponieważ dalej szukam czegoś, co idealnie oddawałoby mój charakter. Ale są czymś dla mnie zupełnie nowym i ciekawym, ponieważ to jest po prostu zupełnie inna bajka. Przede wszystkim postać olejku sprawia, że mamy do czynienia z zapachem, który trzyma się przy skórze, nie ma mowy tutaj o woalu ciągnącym się za nami, co akurat jest dla mnie idealne, ponieważ jestem zdania, że perfumy to dosyć intymna sprawa, której sekret mogą odkryć wybrane osoby, nie wszyscy. Z drugiej strony mówi się, że arabskie olejki są to zapachy bardzo trwałe i coś w tym być musi, ponieważ po sześciu godzinach perfumy są wciąż wyczuwalne tak po prostu, w powietrzu blisko mnie, kiedy gotuję obiad... hmm. delikatna smużka zapachu, która przypomina o mojej obecności. To jest chyba ta filozofia perfum, której szukam. No i największe moje odkrycie, czyli nie ma woni alkoholu przy pierwszym kontakcie z zapachem ... a jednak można.
Jeżeli chodzi o sam zapach. Czuje się ewidentnie, że nie jest to kompozycja tzw europejska, ponieważ juz na wstępie pojawia się ostra nuta, która jest bardzo mało popularna w "naszych" perfumach i która zmienia się z czasem, ale trwa do końca. Myślę, że to właśnie słynny oud, czyli coś słodkiego, jakby miodowego, ale właśnie w ten charakterystyczny, orientalny sposób. Na początku wydało mi się zbyt ostre, teraz sądzę, że bez tego perfumy straciłyby swój charakter. Potem robi się bardziej kwiatowo, różano, dochodzi delikatnie wyczuwalny jaśmin, ale dopiero po kilku godzinach, przy czym przez cały czas trwa oud... aż do samego końca, którego właściwie nie ma, ponieważ perfumy jakby oddalają się od nas po tych 6-7 godzinach, ale nie opuszczają nas do końca. Ładne to jest. I jeszcze ładniejsze, że nie zostajemy z płaską słodkością (ileż to już razy się tak zawiodłam) tylko właśnie z jakąś kolejną postacią zapachu, który po prostu odchodzi. I wtedy chcemy kolejną, świeżą kropelkę nowej historii.
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, ze to ja stworzyłam historię dla śmierdziocha, którego nie da się wąchać. Tak ktoś może powiedzieć, nie będę jednak pisać, że jest to zapach nie dla wszystkich. To by oznaczało, że są jacyś wybrani, o lepszej zdolności wyczuwania rzeczy wartościowych, o bardziej wyczulonym nosie. Nie będę pisać, że to zapach dla kobiet pewnych siebie, zdecydowanych. Nie będę tego pisać, ponieważ nie wiem właściwie, dla kogo jest ten zapach. Wiem, ze dla mnie na pewno.