Christian Louboutin Trouble in Heaven EDP 

Zacznę może od tego, że od kosmetyku za ponad 800 zł wymaga się naprawdę dużo... Kupiłam ten zapach na bardzo dużej promocji (jest na pewno oryginalny). I gdyby nie ten fakt, pewnie dałabym jedną gwiazdkę. Dlaczego? Otóż... Opakowanie. Wiadomo, rzecz gustu, ale mnie podoba się bardzo. Przepiękne, grube szkło, ombre, śliwkowo-złote. Cudne, kojarzące się z jesienią. Dodatkowo jest ukryte w plastikowej obudowie, zakręcane na spinkę z logo marki, z ćwiekiem z tyłu (rodem z butów Pigalle w wersji z kolcami samego mistrza pantofli). Całość, osadzona na podstawce, przypomina statuetkę i prezentuje się naprawdę wyjątkowo luksusowo. Po rozkręceniu obudowy chwytamy w dłoń bardzo solidne, grube szkło. Korek zawsze trafi na miejsce, ponieważ, myśląc o każdym detalu, projektant zainstalował tam magnes. Właściwie można by na tym skończyć wywód na temat plusów. No coż... Zapach to właściwie nic odkrywczego. Ciężkie, bursztynowe nuty okraszone paczulą i jaśminem. I tyle... Projekcja około 4 godzin absolutnie do mnie nie przemawia. Na skórze nie rozwija się prawie wcale. Za te pieniadze?.. Pan wybaczy, Panie Christianie... Co najciekawsze, dokładnie TAKIE SAME są perfumy Rituals, Voyage En Inde. Te same nuty, trochę bardziej intensywne i co najciekawsze, o wiele dłużej się utrzymujące. Te perfumy nie zostawiają ogona dłużej niż na godzinę po spryskaniu, niestety. Gdybym kupiła je za pełną kwotę, byłabym naprawdę zła. Nie polecam. Może jedynie, gdy ktoś chce mieć efektowną statuetkę na toaletce. ;) Dla mnie to za mało...