Jakieś piętnaście lat temu, gdy moja Mama zmieniła pracę, zaprzyjaźniła się w nowym miejscu z panią starszą od siebie o kilkanaście lat. Pani ta była osobą bardzo kulturalną i charakteryzująca się dobrymi manierami, a oprócz pracy zawodowej, którą wykonywała z poświęceniem i satysfakcją, znajdowała również czas, by w weekendy pracować jako przewodnik muzealny. Miała szeroką wiedzę, wiele czytała i nieustannie poszerzała swoje horyzonty, chętnie podróżowała. Z wyjazdów przywoziła dla Mamy prezenty i jednym z nich był zakupiony w Tel Aviwie olejek o nazwie Spikenard Magdalena. Jak podaje fragrantica, pachnidło to składa się z irysa, mirry i cynamonu. Moc miało niesamowitą, pachniało intensywnie i trzymało się długo. Mamie prezent nie przypadł do gustu, zatem ja z rozkoszą raczyłam się zawartością fiolki, której parę kropel dodawałam do kąpieli. Do dzisiaj pamiętam, że moje włosy przechodziły tym ciężkim, esencjonalnym, niemal mistycznym orientem, na dwa dni (swoją drogą, specyficzny miałam gust jako kilkunastoletni podlotek, dodatkowo obdarzony stuprocentowo polskim kolorytem, tj. stonowane lato; nijak ma się to do ciemnowłosych, smagłych piękności, do których ten zapach jakoś bardziej pasuje). Piękny był to zapach, kadzidlany, słodkawy... i gdy dostałam próbkę YD po latach, uderzyło mnie jego zdumiewające podobieństwo do zakupionego w Izraelu pachnidła. Są do siebie bardzo, ale to bardzo podobne, choć perfumy EL zdają się bardziej rumowo-duszno-kwiatowe. Kolor również zbliżony, trwałość długodystansowa. Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu wąchając perfumy, doświadczyłam przypomnienia sobie o wydarzeniach z przeszłości, przypomniałam sobie zapach, którego nie mogłam przez tak długi czas powąchać ponownie, gdyż można go kupić wiele kilometrów stąd. I najdziwniejsze - zupełnie nie czuję potrzeby posiadania całego flakonika, poprzestanę na próbce. Tak naprawdę, ani Youth dew, ani Spikenard do mnie nie pasują i nie potrafiłabym ich nosić wśród ludzi, czasem ich zapach w samotności nieco mnie drażni. To woń przeszłości, pasowałaby kobietom w typie Liz Taylor czy Rity Hayworth, ewentualnie współczesnym paniom, umiejącym korzystać ze skarbów lat minionych i potrafiącym tknąć w nie drugą, jeśli trzecią, młodość. Ale doceniam. Flakonik piękny.
PS. Przyjaźń z panią opisaną powyżej również należy już do zamkniętych etapów w życiu mojej Mamy. Nie będę dopisywała dalszych szczegółów, jednak wiele wydarzeń mogłyby stanowić kanwę do odnowionej historii pani Bovary.