To moja pierwsza i pewnie ostatnia paleta Natashy Denony. Zazwyczaj jej kolorystyka jest dla mnie zbyt spokojna (maluję wyłącznie siebie, a lubię raczej kolorowe makijaże), no i ceny są jednak bardzo wysokie.
Metropolis to jedyna paleta marki, na widok której serduszko zabiło mi mocniej. Są zielenie, odcienie oliwkowe, błękity, trochę czerwieni. Nie do końca moja kolorystyka, ale zdecydowanie coś, czym mogłabym się bawić. Nie zamierzałam za nią płacić 600 zł, to nie jest miłość od pierwszego wejrzenia. Szczerze mówiąc, nie wiem, co skłoniło Sephorę, żeby przeceniać ją do 270 zł. Ani dlaczego w ogóle do Sephory weszłam, ale jak już szok opadł, a ja się upewniłam, że dobrze widzę, pobiegłam do kasy bez zbytniego zastanawiania się.
Zacznę od czepiania się - ta folia w środku to idiotyczny pomysł. W palecie za 600 zł można wymagać, żeby nazwy cieni były wydrukowane w środku. Opakowanie jest ok, chociaż wygląda trochę tanio, lustro mogłoby być większe i lepsze. Znowuż - w palecie za 600 zł mogliby się postarać bardziej. Moje paletki za niecałe 300 zł wyglądają dużo lepiej i solidniej.
No ale w palecie najważniejsze są cienie. I te są doskonałe. Jakość matów jest najlepsza, jaką znam. Pigmentacja jest szalona, ale - nie jak np u ABH - bardzo łatwo ją rozetrzeć. Wykończeń cieni metalicznych jest kilka, część świeci się jak turbopigmenty Hani Knopińskiej - nie widziałam jeszcze, żeby jakiekolwiek cienie błyszczące im dorównały, nie uciekając się do brokatowych wykończeń. Niestety, te najbardziej błyszczące cienie się sypią, i to na tyle, że albo gruba obsypka, albo makijaż twarzy najpierw.
Natomiast dużym plusem jest to, że cienie nie pylą się w palecie, bardzo łatwo transferują się na pędzel, i z pędzla na powiekę. Poza tymi błyszczącymi cudami, nic innego się nie sypie ani trochę.
Cienie na powiekach czy swatchach wyglądają inaczej niż w palecie - dużo ciekawiej. To akurat plus, ale ponieważ nie mam nazw, muszę się nauczyć ich rozkładu, żeby się potem nie zdziwić.
Jedyny cień, który się w ogóle nie sprawdza, to ten szampański jasny beż, którym powinno się rozjaśniać kąciki. Brakuje mi też jasnego beżu/złamanej bieli pod łuki brwiowe. Nie stosuję cieni bazowych, ale lubię nałożyć coś pod brwi, żeby makijaż był czystszy. Tutaj tego nie ma. Jasne, mam te cienie w róznych kolorach i wykończeniach w innych paletach, ale ta ma 28 cieni. Mogłaby równie dobrze być kompletna. Jest tu kilka odcieni złota, które są bardzo podobne - śmiało można było z jednego zrezygnować.
Last but not least: jestem bardzo zadowolona z tej palety, mimo kilku minusików. Ale nie uważam, żeby jej jakość była o tyle lepsza niż np cienie Jeffreego Stara, żeby usprawiedliwiało to ponad dwa razy wyższą cenę. Myślę, że byłabym gotowa zapłacić za nią 400 zł, bo jakość jest naprawdę fenomenalna, ale nie jest to jakiś przeskok (maty ciut lepsze, niektóre metaliki ładniejsze, ot i wszystko), żeby ta cena miała sens.
Coś, co jest w tej palecie absolutnie wyjątkowe, to formuła cieni matowych: tutaj są właściwie dwie - CP (Cream to powder - wzorowany chyba na podkładach sprasowanych) i CM (Cream matte). CM są świetne, ale CP to zupełnie nowa jakość.
Jeśli chodzi o wykończenia cieni metalicznych, mamy trzy: M (zwykły metalik), DC (duochromy, podobne do turpopigmentów) i 2 K (chyba chroma crystal, czyli formuła wzorowana cieniach tej samej nazwy od Natashy - kremowe, bardzo błyszczące cienie).
Zalety:
- duża ilość cieni i ich gramatura (1,37g)
- kolorystyka jest na tyle uniwersalna, że można nią stworzyć typowo dzienne makijaże, wieczorowe, albo zaszaleć nieco. Jasne, są zielenie i błękity, ale to są raczej zgaszone odcienie, więc każdy ich może używać
- najlepsza jakość matów, jaką znam. Są mięciutkie, kremowe, nie pylą się w palecie, nie osypują, mają szalony pigment, ale bardzo łatwo go rozetrzeć. Dowolnie można ich dokładać, nakładać na siebie i blendować. Kleją się do wszystkiego. Aż szkoda, że ta paleta nie ma czarnego cienia, bo gdyby był tak dobry jak ciemna zieleń albo turkus, pobiłby moja ukochana czarna czern Jeffreego Stara (z Conspiracy)
- cienie metaliczne o różnym wykończeniu. Część to zwykłe perły, część ma drobinki, ale niektóre mogę śmiało porównać do turbotów Hani Knopińskiej - to jedyne cienie, jakie znam, które dają taki efekt
- łatwość pracy
- ilość wykończeń
- właściwie nieograniczone możliwości
- cienie są niezwykle wydajne - najbardziej spośród cieni, które znam
- makijaż trzyma się pięknie, nic się nie zbiera, nic nie traci na intensywności. Błyskotki przyklejone na glitter primerze pięknie się trzymają, ale bez niego po kilku godzinach zbierają się brzydko i rozpuszczają maty na około
Wady:
- najbardziej błyszczące cienie sypią się na tyle, że trzeba zrobić obsypkę albo makijaż oczu najpierw. Nie nakładałam ich na sucho , ale palcem na glitter primer - w ten sposób nawet turboty mi się nie sypią, ale to tak
- w środku palety jest folia z nadrukowanymi nazwami cieni. Jeśli ją wyrwiemy, nici z np podążaniem za tutorialami Natashy albo kogokolwiek innego. W palecie za 600 zł powinny być nadrukowane w środku
- opakowanie jest takie sobie
- przy 28 cieniach nie jest paletą kompletną. Tak, każdy ma jakiś jasny beż/złamaną biel, ale to tak duża ilość cieni, ze ten akurat powinien być.
- niektóre błyszczące kolory są bardzo do siebie podobne. Mają różne wykończenia, ale ja wolałabym zamiast nich rzeczony beż i coś do rozświetlania kącików
- jedyny cień, który jest słaby, to szampański beż do rozświetlania kącików. Prawie go nie widać, nawet jeśli aplikuję go na mokro
- cena. Zwyczajnie nie jest warta 600 zł. Ja zapłaciłam za nią 270 zł i w tej cenie mogę się nie przejmować jej wadami. Oczywiście, to wciąż dużo, ale myślę, że jakość mi to rekompensuje. Natomiast nie powinna kosztować więcej niż 350-400 zł (świetna jakość, dużo cieni w sporej gramaturze). Żadna paleta cieni, nie licząc może tych wielkich profesjonalnych, nie powinna
- błyski potrzebują glitter primera. Inaczej po kilku godzinach się zbierają
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie