Maska ta to taki podstawowy zwyklak, który niczym nie zaskakuje ani po stronie pozytywnej, ani negatywnej.
Na co dzień bardzo dużo kombinuję z pielęgnacją włosów i z miłą chęcią testuję wszelkiego rodzaju nowości. Rzadko w krótkim okresie czasu kupuję ponownie te same kosmetyki, niezależnie od tego, jak mi się sprawdziły. Produkty marki Delia do tej pory, z tego, co sobie przypominam, nie gościły w moich zbiorach i jakoś szczególnie nie ciągnęło mnie do tego, aby je testować, natomiast korzystając z atrakcyjnej promocji na jednej ze stron drogerii internetowej postanowiłam, z czystej ciekawości, dorzucić tę propozycję do koszyka. Moja czupryna jest średnioporowata, całkiem gęsta i długa prawie do pasa. Przez kilka lat była traktowana chemicznym rozjaśnianiem w celu uzyskania platynowego blondu, jednak od dwóch lat, odkład wprowadziłam świadomą pielęgnację i weszłam w świat włosomaniactwa, farbuję je naturalnie za pomocą mieszanki henny oraz indygo. Z miłą chęcią przyjmuję dla nich wszelką dawkę nawilżenia, odbudowy czy regeneracji.
Kosmetyk zamknięty został w opakowaniu w formie niewielkiego, wykonanego z plastiku słoiczka o pojemności 200 ml. Znajdujące się na nim tło ma kolory bieli oraz fioletu. Dodatkowo za pomocą czarnej czcionki przedstawiono tu takie informacje jak logo producenta, nazwę kosmetyku oraz serii, z jakiej pochodzi, a także jego podstawowe cechy, opis, zalecany sposób użycia czy oczywiście skład. Trudno mi jest tak naprawdę ocenić, czy ta forma opakowania przypada mi do gustu czy nie, raczej wygląda trochę jak takie kosmetyki z marketu produkowane piętnaście lat temu. Oczywiście jest to kwestia bardzo indywidualna i raczej nie wpływa u mnie na ocenę produktu chyba, że wiązało by się to z utrudnieniem wydobycia maski ze środka, ale tutaj nic takiego miejsca nie ma.
Dwoma głównymi składnikami w tym kosmetyku jest kolagen oraz biotyna, o czym informuje nas już sama nazwa produktu. Składniki te posiadają działanie odbudowujące, regenerujące, nawilżające oraz wygładzające. Dodatkowo producent informuje nas, że nie znajdziemy w jego produkcie silikonów, a to moim zdaniem plus, ponieważ dzięki temu maska nadaje się do stosowania jako pierwsze O w metodzie mycia włosów OMO (odżywka/maska - mycie - odżywka/maska). Produkt posiada bardzo kosmetyczny zapach, który moim zdaniem trudny jest do określenia i nie jest ani przyjemny, ani uciążliwy. Konsystencja tej maski kojarzy mi się trochę z zepsutym kremem, posiada w sobie jakby takie miękkie grudki. Po raz kolejny - nie jest to coś, co utrudnia użytkowanie, tylko jak dla mnie jest to stosunkowo dziwne i nietypowe.
Tak, jak wspomniałam wyżej, kosmetyk był przeze mnie stosowany jako odżywka jeszcze przed myciem. Trzymałam go na włosach praktycznie od nasady pod czepkiem oraz czapką przez około pięć do dziesięciu minut i następnie spłukiwałam wodą, po czym myłam skalp jak normalnie. Jeżeli chodzi o efekty, to uważam, że są one bardzo dobre, zadowalające, ale na pewno bez szału i bez efektu wow. Fryzura stała się nieco bardziej nawilżona oraz odżywiona czy sprężysta, natomiast muszę tu wspomnieć, że nie mam z nią większych problemów i generalnie dużo jej nie potrzeba do tego, by dobrze się prezentować. Dodatkowo w ogóle nie wygładza. Kosmetyk tak naprawdę powoduje u mnie skrajne uczucia, nie jestem w stanie powiedzieć, czy przypadł mi do gustu, czy nie, chociaż mam świadomość tego, że nie jest zły i nie mogę go surowo ocenić.
W mojej ocenie maska ta to taki podstawowy zwyklak, który niczym nie zaskakuje ani po stronie pozytywnej, ani negatywnej. Jest tego typu kosmetykiem, który został zużyty i zaraz zostanie zapomniany. Raczej nie polecam, jeżeli poszukujemy spektakularnych efektów, ale i nie odradzam.
Zalety:
- Wydajność
- Konsystencja
- Cena
- Nawilża
- Odżywia
- Ułatwia rozczesywanie
- Zapach
- Opakowanie
Wady:
- Nie wygładza
- Nie daje spektakularnych efektów
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie