Przydatna rzecz.
Włosy farbuję na jasny, ciepły blond. Szukałam specyfiku, który mi ten ciepły odcień nieco podpimpuje, ale bez nadawania konkretnego kolory. A jakby jeszcze przy tym 'neutralizował' siwe włosy, to byłabym w niebie. I bingo! Ta kąpiel koloryzująca to jest to, czego szukałam.
Reklama tego cuda wpadła mi w oko przypadkiem, na fejsbuniu. Wrzuciłam nazwę w wujka gugla, poczytałam, pooglądałam i zamówiłam. Po opisie odcień Apricot wydawał się idealnym dla mnie. I taki właśnie jest. Kończę pierwszą butelkę, w zapasie kolejne a ja nie zamierzam robić skoków w bok.
Instant Blush Washa używam po szamponie a przed maską. Używany na samym końcu, po zmyciu odżywki lub maski lubił zneutralizować nie tylko siwe włosy a także działanie pielęgnacyjne kosmetyków ;) Bo mimo tego, że producent obiecuje, że kąpiel nie szkodzi, to nie jest ona taka obojętna dla włosów. Lubi przesuszać i warto mieć to na uwadze. Ale używana jako coś 'pomiędzy' nie traci swoich właściwości i nie szkodzi włosom.
Jak się tego czegoś używa? Banalnie prosto. Wystarczy nałożyć na włosy, spienić, poczekać, zmyć. Et voilà. Efekt końcowy zależy od tego, jak długo będziemy trzymać pianę na włosach - producent deklaruje, że 2 minuty to delikatne stonowanie koloru a 5 minut już konkretny pastelowy odcień. Z tym się nie zgadzam, trzymam zawsze 5 minut, ale morelowych przebłysków u mnie nie widać. A wyjściowo włosy mam na poziomie mniej więcej 10.0, czyli dość jasno, jakby nie było. Ale mnie na pastelowej koloryzacji nie zależy. Zależy mi na ociepleniu lekko już spranego koloru i pokryciu siwych włosów. I to dostaję. Odcień wyraźnie nabiera życia, staje się pięknie miodowy z rudawym połyskiem. Siwe włosy na skroniach mają kolor lepszy, niż po farbie (moje siwe są białe i przezroczyste, nie są szare czy typowo 'siwe'). Efekt utrzymuje się spokojnie do kilku myć - dużo dłużej, niż po permanentnej farbie drogeryjnej, która z siwych wypłukuje się z prędkością światła. Odrosty też pięknie 'łapią' kolor, całość wygląda jak salonowe ombre a nie jak blond włosy z paskudnym odrostem.
Lubię robić sobie taki zabieg koloryzujący dwa, trzy razy z rzędu by potem mieć spokój na kilka tygodni. Nie powiem, mocno mi ten kosmetyk ułatwia życie, bo jest banalnie prosty w użyciu, faktycznie tonuje kolor włosów i, odpowiednio stosowany, wcale im nie szkodzi.
Gdy kupicie sobie wersję Apricot nie bądźcie zdziwione kolorem tego żelu - po wyciśnięciu na rękę nie jest wcale, jakby to sugerowała nazwa, morelowy ;) To rdzawa, intensywna czerwień, która momentalnie po nałożeniu na włosy i spienieniu traci intensywność i robi się faktycznie morelowa. Sam proces spieniania też jest bezproblemowy, bo kąpiel pieni się jak szampon. Spłukuje się migusiem, nie barwi przy tym wanny, ścian czy odłogi brodzika.
Dla mnie, ten kosmetyk nie ma wad. Ma same zalety, bo robi to, czego nie potrafią zrobić drogeryjne farby. Plus do tego kolor jest delikatny, ale bardzo trwały. Kosztuje tyle, co dwa opakowania farby z drogerii a wystarcza spokojnie na naście myć.
Jestem bardzo ciekawa innych wersji kolorystycznych (zwłaszcza Strawberry), może kiedyś. Póki co jestem wierna moreli, bo to zdecydowanie mój kolor.
Polecam! :)))
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie