z tym składem moje włosy polubiły się bardzo.
Przyznam szczerze, że z niemałym zaciekawieniem podeszłam do tego niespodziewanego zakupu :) Na maskę bowiem natknęłam się podczas zakupów spożywczych. mając na głowie multum zupełnie innych spraw. Zaciekawił mnie przede wszystkim przyzwoity i stosunkowo bogaty skład, z zawartością naturalnych olejów. To co moje włosy lubią bardzo! A nie same drogeryjne oblepiacze, jak to bywało niegdyś w tego typu produktach.
A że do złudzenia przypomina Hair Food? Któż w sumie zabrania pewnych inspiracji? Oczywiście jest to wersja uboższa, ale skoro działa dobrze (może podobnie, a może nawet lepiej?), to po co przepłacać?
Jej opakowanie to poręczny plastikowy słoik o pojemności 400 ml. Jest wielokroć bardziej poręczny, niż Hair Food, ale to już taka mała wstawka ode mnie :) Hair Food odkręca się dość problematycznie, ma ogromne wieczko. Pod prysznicem może to stanowić mały problem. Tu słoik jest zgrabny, lekki, zakręca się go stabilną i mocną pokrywką.
Design opakowania przywodzi na myśl banany, ale o dziwo ich tu nie uświadczymy. Na etykiecie widnieje tylko kilka bananowych plasterków. Nie jest to na pewno szczyt graficznych możliwości, ale nie ma też tragedii. Prezencja jako taka została zachowana. Ja cieszę się, że to bądź co bądź opakowanie trwałe i technicznie funkcjonalne,
To maska średniogęsta, niezbita, niepłynna- ma idealną konsystencję do aplikacji na włosy. Nie ma ciężkiej formuły, nie ma też lekkiej- w moim odczuciu jest idealna. Tym bardziej, że nie traktuję jej jako maski stricte SOS, bardzo regenerującej. Nie. To dla mnie produkt pośredni: masko-odżywka.
Ma lekko kremowe zabarwienie (jakby bananowe:), lekko żółte, nie jest śnieżnobiała. A jak pachnie? Bo pachnie bardzo! Oczywiście bananowo, słodko, intensywnie. Oj, bardzo intensywnie. Nieco otulająco i nawet przytłaczająco, choć nie są to opary nieprzyjemne podczas mycia włosów. Przeciwnie- umilają tę czynność. Zapach jest na tyle intensywny, że pozostaje na włosach po umyciu i ich wysuszeniu przez jakiś czas.
No i najważniejsze! Jak działa?
Zaskakująco dobrze! Używałam tego produktu w zasadzie co któreś tam mycie, kiedy moje włosy nie potrzebowały silnego dociążenia, ale przydałoby się im trochę wygładzenia i odżywienia. Takiego, którego nie była już w stanie zapewnić aktualna odżywka, Bo Banana Hair Fruits to taka typowa maska emolientowo-humektantowa. Właśnie nieobciążająca zbytnio. A i taka jest przecież potrzebna, prawda? Stąd wcześniej określiłam ją jako odżywko-maskę :)
Zazwyczaj zadowalałam się aplikowaniem jej na kilka minut po myciu. I tyle mi wystarczało, nie widziałam spektakularnej różnicy w jej działaniu po 20 minutach pod czepkiem, Producent zaleca zresztą używać jej jako balsam, maskę, produkt bez spłukiwania- mamy tu więc absolutną dowolność.
Jak prezentowały się włosy? Lekko, były miękkie, podatne na układanie, błyszczące. Jak dla mnie to efekt bardzo satysfakcjonujący, zawsze byłam z niego bardzo zadowolona i nie zdarzył mi się po niej Bad Hair Day.
Stąd zawsze chętnie po nią sięgałam.
Muszę wspomnieć o jej zachwycającej wydajności, bo ta jest naprawdę zadowalająca! Maski jest tu dużo, a jednorazowo potrzeba jej niewiele. Stąd szybka kalkulacja, że to produkt prawdziwie wydajny,
Skład? 98% składników pochodzenia naturalnego. Co prawda bez żadnych certyfikatów, ale mamy tu kompleks kilku nieobciążających olei oraz: gliceryny na początku składu- to już tak zupełnie informacyjnie, by wiedzieć, z jakiego typu produktem ma się do czynienia.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie