Marka Spilanthox Therapy dopiero od niedawna jest dostępna w Polsce i była mi totalnie nie znana, dopóki nie wygrałam w konkursie zestawu kremów na dzień i na noc. Ucieszył mnie ten fakt, ponieważ lubię testować takie nowinki, zwłaszcza jeśli przy okazji posiadają dobry skład. A dobry krem nawilżający, to podstawa pielęgnacji. Moja cera jest tłusta i kapryśna, ale już po 30-tce, i chociaż zmarszczek nie posiadam, to właśnie prewencyjnie takie kosmetyki jak najbardziej włączam w swoją pielęgnację.
Krem ma bardzo fajną konsystencję. Nie jest stałym i zbitym smarowidłem. Po pobraniu odpowiedniej ilości jego powierzchnia sama się wyrównuje. Pozornie jest lekki, ale mimo to treściwy w działaniu.
Posiada biały kolor (może trochę złamany) i świetny zapach. Dla mnie jest to aromat rozgrzanej w letnim słońcu łąki pełnej kwiatów i ziół. Jest coś w nim kojącego i kojarzącego się z wakacjami u babci na wsi. Nie jest on jednak bardzo mocny, więc nie powinien drażnić tych, którym jednak nie podpasuje.
Krem nie bieli skóry i nawet dosyć sprawnie się wchłania. Nie podrażnia jej i nie zapycha. A jak radzi sobie z nawilżeniem? Ano bardzo dobrze. Czuć, że jest treściwy i naprawdę dobrze opiekuje się skórą. Nawilża i nawet stosowany w mroźne dni oraz w ogrzewanych pomieszczeniach dawał mi pełen komfort. Bo moja tłusta cera w cięższych warunkach daje oznaki odwodnienia. Przy słabszych kremach muszę posiłkować się dobrym serum. W przypadku Spilanthox Therapy nie musiałam.
Krem sprawił, że moja cera przez cały czas prezentowała się dobrze. Świeżo i promiennie. Była nawilżona, miękka i elastyczna. Ale czy nazwałabym go przeciwzmarszczkowym? Może dla młodszych i mało wymagających cer. Dla tych które potrzebują konkretnego działania będzie to po prostu świetny krem nawilżający na dzień, który dodatkowo bez problemu dogaduje się z każdym kosmetykiem kolorowym.
Myślę, że to taka podstawa pielęgnacji każdego dnia, której potrzebuje każda kobieta.
Marka Spilanthox Therapy jest marką naturalną, więc i taki jest skład. Wysoko w INCI mamy glicerynę, olej z pestek słonecznika, oliwę z oliwek, undekan i tridekan (natłuszczają, ograniczają utratę wody przez naskórek), a za substancją zapachową jeszcze dodatkowo ekstrakt z jeżówki elektrycznej, kwas mlekowy, wit. E, kwas hialuronowy. W roli konserwantu występuje alkohol, jednak nie był on wyczuwalny w zapachu i działaniu.
Krem znajduje się w szklanym, ciemnym i matowym słoiczku z bardzo skromną etykietą oraz plastikowym wieczkiem. Całość zapakowana jest jeszcze w nielaminowamy kartonik z dokładnym opisem (w języku niemieckim i angielskim w moim przypadku). Prosto, estetycznie, ale dla niektórych z pewnością mało higienicznie.
Cena powyżej 100 zł nie należy do najtańszych za krem nawilżający, ale to już indywidualna kwestia.
Kiedy go wygrałam nie był dostępny w Polsce, teraz ma go Douglas.
Ja z kremu jestem zadowolona, spisał się bardzo dobrze, sielsko pachniał, ale teraz już chyba z każdym rokiem będę potrzebowała jednak większego kalibru w kategorii anti-age. Jednak nie umniejsza to działaniu tytułowego kosmetyku.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie