Mam cerę dojrzałą, tłustą, sebum płynące wartką strugą całorocznie, stany zapalne, krosty, grudki, zaskórniki. Ogólnie mówiąc, dobrze zorganizowana grupa przestępcza, obecna na mojej twarzy zawsze i wszędzie. Maseczek nienawidzę i z zasady nie używam, żadnych. Owszem, przetestowałam ich wiele. Jednak zawsze kończyło się to identycznym wnioskiem: niepotrzebna strata czasu na głupoty, niepotrzebna strata wody na zmywanie tych głupot z twarzy, nigdy więcej!
Mam jednak (raczej: MIEWAM) słabość do tej maseczki Biodermy. Uważam ją za fantastyczną dla mojej cery. Takie pośrednie komfortowe rozwiązanie, oscylujące pomiędzy jakąś lejącą rzadzizną a toporną glinką. Nakładam ją grubą warstwą, żeby w żadnym miejscu nie prześwitywała skóra i trzymam na twarzy wielokrotnie dłużej niż zalecane 5 minut, tak raczej pół godziny lub dłużej. Potem rozcieram i w końcu zmywam (zmywania nienawidzę, wiadomo, ale o tym dalej). Być może nie jest to działanie wskazane przy cerze z licznym stanami zapalnymi, niewykluczone, że roznoszę je jeszcze bardziej po całej twarzy. Jednak moje odczucia są wielce pozytywne. Skóra odświeżona, odblokowana, zmatowiona, jakaś taka zresetowana. Konsystencja zwarta ale uległa w kontakcie, zapach glinkowo-ziołowy, kolor fajny, jasny, jakiś taki naturalny. Wielką, naprawdę istotną zaletą jest to, że po dwudziestu paru minutach maseczkę można poprostu zwałkować na twarzy (gommage) i wodą zmywa się jedynie śladowe resztki, z aksamitnej, suchej praktycznie twarzy. To niesamowicie wygodne i przyznam, że wręcz decydujące w moim przypadku o kupowaniu tej maseczki.
Nie widzę żadnej wady tego produktu, wracam do niego ruchem wahadłowym co jakiś czas, identycznie jak do jego brata, pilingu myjącego do twarzy. To produkty które kupuję od lat, nawet jak mi się trochę znudzą, to i tak w końcu znowu je kupuję. Owszem, bez maseczki da się żyć. To absolutnie nie jest typ kosmetyku, który bezwarunkowo zabrałabym na bezludną wyspę. Na żadne odludzie cywilizacyjne się jednak nie wybieram więc z przyjemnością korzystam z dobrodziejstw owej cywilizacji. Jednym z nich jest seria Sebium Biodermy i właśnie między innymi ta maseczka utwierdza mnie w przekonaniu, że ta seria dobrze mi służy i COŚ robi. Co nie zmienia faktu, że jak już wreszcie wykańczam tubkę, to czuję ulgę, że już nie będę musiała się tym babrać w najbliższym czasie. Nienawidzę maseczek!
Używam tego produktu od: od lat
Ilość zużytych opakowań: kilka, może 3-4. Jestem za leniwa na więcej.