Cerę mam mieszaną/tłustą, grubą, z rozszerzonymi porami i skłonną do ich zapychania oraz pojawiania się stanów zapalnych, więc rzeczą oczywistą w moim przypadku jest regularne stosowanie masek oczyszczających.
W przypływie mody na kosmetyki azjatyckie i ja popłynęłam z nurtem i w kilka się zaopatrzyłam, żeby wiedzieć co w trawie piszczy oraz przekonać się na własnej skórze o ich skuteczności.
Na palcach jednej zaledwie ręki jestem w stanie zliczyć produkty z dalekiej Azji, które wywołały u mnie szybsze bicie serca, ale niewątpliwie jednym z nich jest tytułowa maseczka, zdradzając już na wstępie.
Maska znajduje się w plastikowym słoiczku, który został dodatkowo wyposażony w plastikową szpatułkę. Jest to ukłon w stronę higieny, ale też zdecydowanie ułatwia wybieranie produktu z opakowania. Jak próbowałam nabrać trochę maski paluchem, to jedynie przejechałam nim po powierzchni, a maska nawet nie drgnęła, żeby przetransferować się na palce.
Konsystencja maski przedstawia się dość ciekawie. Nie jest to zbita, gęsta masa. Wygląda, jak mus. Jest napowietrzona i lekko galaretkowata. Ma lekką formułę, jak na maskę glinkową, dzięki której rozprowadza się, jak masełko. Sunie gładko po skórze i bez problemu można nałożyć ją cienką warstwą. Wystarczy zaledwie jedna, niezbyt kopiasta miarka.
Po zaaplikowaniu przez moment musuje niczym popularne maski bąblujące. Ale to zaledwie chwila i zaraz zaczyna tężeć.
Posiada glinkowo-cytrynowy zapach. Raczej chemiczny, ale nie jest intensywny i nie powinien nikogo drażnić.
W opakowaniu ma lekko szarawy odcień, a w trakcie wysychania robi się biała.
Producent zaleca trzymać ją na twarzy do wyschnięcia i u mnie jest to ok. 15-20 minut, czyli taki standard.
Podczas zabiegu nie czuję pieczenia i jakiegoś szczególnego ściągnięcia. Pewnie to zasługa cienkiej warstwy.
Maska wysychając nie tworzy też skorupy, a podczas zmywania nie stwarza najmniejszego problemu. Zmywa się niczym lekka, kremowa maseczka. Jest cudowna w stosowaniu.
A co kryje się pod maską? Cera jest ukojona i wyciszona. Stany zapalne momentalnie się zmniejszają i goją. Koloryt jest wyrównany, a skóra rozświetlona, gładka i czysta. Pory są oczyszczone, ale czy mniejsze? W moim przypadku mało który kosmetyk jest w stanie zminimalizować rozszerzone pory.
Co mi się w niej podoba, to fakt, że maska jednocześnie nie wysusza skóry. Po wielu maskach oczyszczających musiałam przyłożyć się do odżywienia, a tutaj cera jest miękka i nie domaga się specjalnego traktowania.
Skład jest bardzo bogaty, co jest charakterystyczne dla kosmetyków azjatyckich. Na początku mamy oczywiście glinki, jest mnóstwo roślinnych ekstraktów, są naturalne olejki, ale końcówka to oczywiście konserwanty wątpliwej sławy, a w górnej części składu jest też alkohol.
Maska dodatkowo została zapakowana w kartonowe pudełko oraz zafoliowana. Opakowanie w formie słoiczka (zabezpieczonego sreberkiem) pozwala na zużycie kosmetyku do ostatniej kropli.
Stylistyka mocno ascetyczna, w bieli, jedynie z napisami. Chociaż widziałam na stronie dystrybutora, że opakowanie zostało odświeżone.
Całość jest wykonana porządnie i estetycznie.
Większość informacji widnieje w jezyku angielskim. Polski dystrybutor dokleił jedynie lakoniczną informację. Jednak w dzisiejszych czasach raczej nikt problemu z przetłumaczeniem angielskiego mieć nie powinien.
Cena, zwłaszcza bez promocji, może do najniższych nie należy, ale to już indywidualna kwestia. Ja maskę zamówiłam w jakimś zestawie i wyszło to dosyć korzystnie. I gdybym miała wybierać, to ponownie bym tyle zapłaciła. :-)
Jedynie dostępność nie należy do najlepszych, bo raczej głównie w sklepie dystrybutora.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie