Balea Natural Beauty, Pflaume Mandelmilch Bodylotion Balsam do ciała

Niedawno w trakcie rozmów z koleżankami o ulubionych perfumach z czasów gimnazjum/liceum przypomniałam sobie o moim totalnym, ówczesnym hicie. Była to śliwkowo-waniliowa mgiełka z Avonu, na punkcie której miałam kiedyś niezłego świra. Nie pamiętam ile buteleczek zużyłam, ale wiedziałam jedno. Znowu mam ochotę na śliwkowy kosmetyk! Wybrałam się więc do drogerii DM i w moje łapki trafił ten balsam. Widząc śliwkę na tubce wzięłam go bez wahania. Tuba z kosmetykiem wygląda naprawdę ładnie. Jest intensywnie różowego koloru i ozdabiają ja grafiki owoców i kwiatów. Pomijając małą naklejkę z tyłu, cały opis producenta jest po niemiecku. Ale osobiście mnie to w oczy nie razi, bo lubię niemiecki, choć wiem, że jestem w mniejszości. Na duży plus oceniam też miękkość tuby - balsam wydobywa się z niej bezproblemowo i nie trzeba jej nadmiernie zgniatać. Sam kosmetyk jest naprawdę przyjemny. Totalnie czuć w nim śliwkę, ale nie sztuczną i cukrową. Taką świeżo zerwaną z drzewa i rozkrojoną dosłownie przed chwilą. Totalnie przepadłam i używałam go niemal codziennie. Ten zapach jest totalnie uzależniający! Szkoda tylko, że lejąca konsystencja przyczyniła się do tak szybkiego zużycia. Testowałam go przez niecały miesiąc i... już go nie ma. Myślę, że bardziej treściwa formuła rozwiązałaby sprawę. Do samego działania jednak nie mogę się przyczepić. Może nie udało mi się sprawdzić deklarowanego przez producenta 72-godzinnego nawilżenia, bo myję się częściej, ale do codziennego stosowania balsam jak najbardziej daje radę. Ciałko jest miłe. Pięknie pachnący, przyzwoicie nawilżający i szybko się kończący balsam za dyszkę. Brzmi jak typowa marka własna niemieckich drogerii. Mało zapłaciłam, więc na krótko wystarczył, ale dzięki temu bez szkody dla portfela przetestuję kolejny. Nie mogę narzekać, w końcu jestem testerką!