Dajcie Clinique Nobla? Alo nie...
Znacie to uczucie jeśli chodzi o kosmetyki, że nie znacie jakiegoś, potem coś próbujecie, zakochujecie się i zastanawiacie się, jak bez niego żyliście, a potem się kończy, a wy dochodzicie do wniosku, że w gruncie rzeczy ten Złoty Graal wcale się tak nie błyszczy i w ogóle po co ja robiłam tyle szumu? Ja tak miałam z mini maskarą Clinique do dolnych rzęs.
Kupiłam, otwarłam, oniemiałam, Clinique zasłużyło na miano wow kwartału. I rzeczywiście zastanawiałam się każdego poranka malując rzęsy, że ja tyle bez tego maleństwa wytrzymałam. Bądźmy szczerzy, małe to to, niepozorne, ciut dłuższe od mojego wskazującego palca, szczoteczka mini, bardzo mini. Ale ile potrafi! Wiadomo, pociągnie i poczerni dolne rzęsy, ale uwaga, można nią pociągnąć brwi albo uzupełnić braki, które zrobiliśmy naszym czarnym, dużym tuszem.
Z czasem mój szał na tusz osłabł, wróciłam do malowania dolnych rzęs dużym tuszem, z przyzwyczajenia, o Clinique po prosu zapominałam. Bywa. Bottom Lash Mascara to gadżet bez którego można się obejść, a jednocześnie fajny kosmetyczny eksperyment, który albo zmieni nasze życie na zawsze, ale nie. Mojego nie zmienił, niestety – zostawiłam sobie tylko szczoteczkę, umyta służy mi do rozczesywania brwi.
Jednak trzeba oddać sprawiedliwość Clinique – choć mały to dobry tusz. Nie osypuje się, nie odbija pod okiem, nie skleja. Ładnie dopełnia makijaż oczu. Maciupci, zmieści się w każdej kosmetyczce. Nie uczula, ale to Clinique... Muszę jednak napisać, że przynajmniej na moich rzęsach Maluch nie robi nic - moje dolne rzęsy nie są ani dłuższe, bardziej gęste. Są po prostu czarne, pomalowane i tyle. Jeśli taki był zamiar tego produktu, to marka zrobiła tylko zamieszanie, nic więcej.
Używam tego produktu od: 1, 5 roku
Ilość zużytych opakowań: 1, całe