Letni, lekki krem.
Jestem posiadaczką dłoni wymagających i suchych, dlatego raczej rzadko sięgam po kosmetyki lekkie w swojej formule - głównie dlatego, że zazwyczaj nie są one w stanie w stu procentach zaspokoić potrzeb mojej skóry.
Nieco inaczej wygląda to w miesiącach letnich, gdy AZS odpuszcza, kaloryfery nie grzeją, a mrozy nie szczypią w policzki (i w cztery litery ;)) - i właśnie na takie ciepłe dni fajnie sprawdza się recenzowany krem.
I choć aktualnie mamy jesień w pełnej krasie, a lato dawno przeminęło, to nie mogę nie opisać tego kosmetyku, tym bardziej, że niedawno zdenkowałam ostatecznie moją kolejną buteleczkę, zakupioną na początku lata.
Krem zamknięty jest w zgrabnej butelce z solidnego plastiku - solidnego, bo przeżył niejeden upadek na podłogę. Owy plastik jest na tyle przejrzysty, że na bieżąco widzimy zużycie. Szata graficzna jest minimalistyczna, ale dopracowana i po prostu ładna, kobieca ;). To, co odróżnia ten krem od innych, to również forma aplikacji - atomizer, taki jak w mgiełkach do ciała.
Mały minus to to, że czasem się zacina - i to cecha ogólna, bo miałam ten krem wiele lat temu, miałam go kilka miesięcy temu i za każdym razem było dokładnie tak samo.
Idziemy dalej - konsystencja kremu jest niezwykle lekka, ale nie wodnista, do tego ma taki ''poślizg'' i zostawia na dłoniach film - i nic dziwnego, bo mamy tutaj parafinę, mamy silikon (Dimethicone), ale mamy również masło shea, olej ze słodkich migdałów, olej macadamia, glicerynę i alantoinę.
Skład idealny nie jest i od razu to zaznaczę - i nie chodzi o parafinę (bo posiadacze skóry atopowej wiedzą, że akurat nam ona krzywdy nie robi, wręcz przeciwnie!), a o DMDM Hydantoin czy Phenoxyethanol - jeśli ktoś ich unika, to uprzedzam, że tutaj się one znajdują.
Zapach kremu jest intensywny, kwiatowy - mi nie przeszkadza w żaden sposób i bardzo go lubię, ale zapach to kwestia gustu i zdaję sobie sprawę z tego, że są osoby, które może drażnić.
Teraz przejdę do najważniejszej kwestii, czyli działania produktu.
Aplikowałam go po każdym myciu dłoni, bo taki mam zwyczaj - poza tym, sam rytuał kremowania rąk uważam za niezwykle relaksujący i po prostu przyjemny.
Krem wchłaniał się szybko, ale tak, jak wspominałam wcześniej, otulał skórę ochronnym filmem. Zmiękczał, delikatnie nawilżał i mocno wygładzał - dłonie były mięciutkie, nie było żadnych suchych placków i skóra nie była ściągnięta. No i do tego ten zapach, który pozostawał na rękach aż do następnego ich umycia - cudo!
Krem był wydajny, wystarczył mi na całe lato (choć nie używałam wyłącznie jego, ale ja nigdy nie używam tylko jednego kremu ;)) i kosztował niewiele, bo około 12 zł, co uważam za dobrą cenę.
Podsumowując - krem Palomy ideałem nie jest i po części rozumiem tak niskie oceny, jakie zostały mu wystawione. Osobiście również nie odnotowałam mega regeneracji, naprawy czy nie wiadomo jakiego nawilżenia, ale szczerze mówiąc, nawet tego nie oczekiwałam - znam wymagania swojej skóry i wiem, czego jej trzeba, by była zadbana i prezentowała się nienagannie, mimo mojej choroby.
Teraz, jesienią, nie odważyłabym się go użyć i wyjść na zewnątrz - wiem, że nie poradziłby sobie z tym, a moje dłonie dostałyby w kość po takim ''incydencie'', ale lato rządzi się swoimi prawami i właśnie na tę porę mogę polecić ten produkt - jako codzienny, lekki kremo-żel, który utrzyma skórę w dobrej kondycji i zapewni jej komfort.
Polecam, ale na lato, zdecydowanie! :)
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie