Aby recenzja była bardziej rzetelna zacznę od początku mojej przygody z tym kosmetykiem. Byłam / nadal jestem stałą fanką podkładu Revlon Colorstay combination / oil skin :) Pod koniec ubiegłego roku chciałam poszukać jakiegoś lżejszego zamiennika, czegoś co nie tylko zadba o ładny wygląd mojej cery, ale również poprawi jej kondycję. Podsumowując chciałam odświeżenia, nawilżenia, lżejszego krycia. Jestem posiadaczką dość jasnej karnacji i przyznaje się, że bardzo ciężko dobrać mi podkład, który kolorystycznie będzie pasował do mojej cery oraz nie będzie wpadał w róż. I bardzo dużo drogeryjnych podkładów nie spełnia tego wymogu (niestety). W ciągu tych poszukiwań, głównie internetowych natrafiłam na azjatyckie coraz bardziej popularne również u nas kremy bb. Oczywiście przejrzałam wiele recenzji, zamówiłam kilka próbek i zaczęłam testować moje cudeńka. Testowałam kilka kremów od skin 79, brtc jasmine water bb carem i rzecz jasna bio - essence platinum. Zaraz po otworzeniu kolor wydał mi się bardzo ciemny, co nie kryje wzbudziło mój niepokój . Jednak po aplikacji krem idealnie wtapia się w skórę i w ogóle go nie widać. Daje takie porcelanowe wykończenie. Ma bardzo rzadką konsystencje i jeśli ktoś ma pełnowymiarowe opakowanie to radze uważać z jego przechylaniem, gdyż po prostu się z niego leje. Najlepiej trzymać je koreczkiem do góry (gdy z niego nie korzystamy). Na samym początku był to mój faworyt. Pomyślałam, wreszcie znalazłam coś czego szukałam. Na pierwszy rzut oka wydawał mi się lżejszy od Revlonu , producent zachwala jego dobroczynne działanie dla skóry przy dłuższym stosowaniu i jeszcze ten wysoki spf. Coś idealnego. Podsumowując pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne i nic nie wskazywało, że to się zmieni. Zatem sięgnęłam z czystym sercem po pełnowymiarowy produkt. Używam go od pięciu miesięcy. Jak się domyślacie z przerwami, niestety nieraz dłuższymi, a zaraz wyjaśnię dlaczego. Na samym początku używałam go przez 3 tygodnie, słyszałam, że poprawiła mi się cera, że wyglądam tak świeżo. Chyba każda kobieta lubi otrzymywać komplementy, co mnie jeszcze bardziej utwierdziło w przekonaniu, że wybrałam dobrze. Każda bajka jednak kiedyś się kończy :P Mój stan cery po tych trzech tygodniach się pogorszył. Zaznaczę, iż nie mam jakiś strasznych problemów z cerą, kilka wyprysków w okolicach jakże lubianych przez kobiety dni w miesiącu. To pogorszenie stanu cery, zbiegło się również terminowo z tym etapem w życiu kobiety, w związku z tym pomyślałam, że to nie jest wina produktu, a po prostu hormonów. Jednak go odstawiłam bo potrzebowałam większego krycia i wróciłam do Revlonu i o dziwo cera wróciła do normy . Dziwne, pomyślałam :) Pozostałam przy podkładzie, gdyż była zima i on chronił moją twarz w czasie tych większych mrozów. I jak się spodziewacie wróciłam do mojego ulubieńca. Sytuacja jednak się powtórzyła, znów taki sam schemat. Więc również broniąc kosmetyku zgoniłam to na burzę hormonów. Miedzy czasie zamówiłam sobie true match loreal n1. Chciałam kontynuować używanie lżejszych kosmetyków . I znów cera jak wiadomo wróciła do normy. Nie mogłam jednak znieść tego różowego tonu. Kolor co prawda jest jasny, ale z tym różowym pigmentem wydaje się ciemniejszy od szyi i się odcina. Po kilku tygodniach dałam mojemu kremowi bb kolejną szansę. I mówię już o tym cieplejszym obecnym okresie. Tym razem używałam go około 3, 5 tygodnia. I to co ma teraz na czole nie pozostawia mi wyboru – ZAPCHAŁ MNIE NIEMIŁOSIERNIE. Na czole krostki wyskakiwały mi sporadycznie, a teraz w Stefie T na czole mam pasek zaskórników, których nie jestem w stanie się pozbyć. Męczę się z nimi już od tygodnia. Teraz jestem prawie pewna, że to jest wina mojego ulubieńca. Ten kosmetyk nie daje się raczej na cieplejsze dni, to chyba potęguje zapychanie skóry.
Jestem rozczarowana, że muszę pożegnać się z bio – essence przynajmniej na jakiś czas. Producent co prawda nie poleca, go dla skóry mieszanej. Zachęcona pozytywnymi opiniami dziewczyn, które borykały się ze sporym trądzikiem i go zachwalały skusiłam się na niego. Uwaga – nie róbcie tego co ja . Nie miałam wyprysków na czole, a teraz jak patrzę w lustro to mnie krew zalewa. Poza tym nie sięgajcie po azjatyckie kremy bb jeśli nie zaopatrzycie się w odpowiedni produkt do demakijażu ( nie mówię tu o mleczkach , płynach m., czy żelach do mycia twarzy) dostępnych w naszych drogeriach. Do tego celu muszą być odpowiednie oleje , bądź pianki zmywające silkony i inne cuda w nich zawarte. Gdybym to wiedziała wcześniej może uniknęłabym tego co ma teraz na twarzy i mogłabym się nadal ciszyć kosmetykiem.
Plusy:
- Kolor idealny na bladolicych, po kilu minutach wtapia się skórę i jest niewidoczny (polecam wklepywanie) żadnych różowych tonów
- nawilża,
-rozjaśnia koloryt,
- naturalny wygląd
- utrzymuje się ok. 6 h
- krycie średnie (zakrywa niedoskonałości, przebarwienia)
- idealny na okres jesień – zima
- utrzymuje się na buzi, nie zostaje na ubraniach
- wydajny, wystarczy na bardzo długo
Minusy :
- przy długotrwałym stosowaniu zapycha, ( trzeba stosować odpowiedni demakijaż)
- podkreśla strefę T, nie polecam produktu dla osób z cerą trądzikową i mieszaną, nie jest to w żadnym razie produkt matujący i podkreśli świecenie, które chcemy ukryć, może zaostrzyć trądzik.
- ciężki na wiosnę i lato
- bardzo rzadka konsystencja, trzeba uważać by się nie pobrudzić przy nakładaniu
- cena od 119- 130 zł
Podsumowując, gdyby mnie nie zapchał, byłby to produkt idealny dla mnie. Nie mogę go ocenić negatywnie, gdyż wiem, że daje naprawdę fajny efekt na twarzy. Podejdę do niego raz jeszcze po wyleczeniu skóry z odpowiednim demakijażem, już się zaopatrzyłam w odpowiednie oleje w sklepie Biochemia Urody. Moja recenzja jest dość długa, ale mam nadzieję, że chociaż jednej z Was pozwoli podjąć decyzję w kwestii zakupu tego produktu, który może być dla Was wybawieniem, ale i zmorą.