Trudno nie usłyszeć o "Eternity", gdyż są to jedne z najbardziej popularnych i najdłużej utrzymujących się w tej pozycji perfum na rynku, ale dość późno tak na-prawdę poznałam ich zapach... Owszem, zdarzało mi się niuchnąć w drogerii parę razy, ale nigdy mnie nie zachwyciły... Nie do tego stopnia, żeby się zdecydować na zakup. A właściwie do żadnego stopnia! To był czas, w których najbardziej umiłowałam sobie ciężkie, kadzidlano-korzenne kompozycje, o bardzo konkretnym i stanowczym wyrazie. Ewentualnie z jakimiś kwiatami w tle, choć nie były one konieczne... Inne zapachy uznawałam za "nudne" i "nie dla mnie". Sami Państwo widzą, jak odległe są "Eternity" od tego opisu. Nie mogły mnie wobec tego chwycić za serce.
Dziś, choć preferencje się nie zmieniły, bardziej otworzyłam się na różnorodność zapachową i odkryłam, że takie zwiewne i romantyczne akordy również bardzo pięknie mi pasują i cudownie rozwijają się na mojej skórze. "Eternity" jest tego przykładem. Podobają mi się te perfumy! Lekki zwiewny cytrus podany w niesamowicie eteryczny sposób. Moim zdaniem reprezentują bardziej kwiecistą lekkość, niż cytrusowe orzeźwienie, mimo że kwaskowatość jest tu niezaprzeczalna. Powiadają, że ma w nich wyrastać róża i fiołek... Niestety nie zauważyłam tego. Szczególnie fiołka nie czuję, co jest dla mnie rozczarowujące, bo... kocham fiołki! Róże także lubię, jednak ostatecznie mogę się zgodzić, że w "Eternity" wybrzmiewa jakiś subtelny różany akord... ale bardzo subtelny! Na mojej skórze wybija coś, co przypomina kwiat pomarańczy, wielki bukiet różowych lilii oraz neroli. Przewrotnie, prawda? Konwalię czuję po jakimś kwadransie i jest ona pełna uroku, bardzo naturalna, przepięknie oddana, za co te perfumy zdobywają ode mnie ogromny plus, gdyż doświadczenie pokazuje, że częściej, niż rzadziej konwalia to trudny kompozyt... Ciężko jest ją uzyskać w tak wdzięczny, szczery, prawdziwy i niesyntetyczny sposób – a tu się to udało! Naprawdę, chylę czoła. Po jakimś czasie zakwita także goździk. Jest idealny! Dokładnie taki, jaki powinien być. Bardzo realistyczny. No po prostu cudnie! Niby proste, a jednak wielowymiarowe, zaskakujące, rozwojowe... I przede wszystkim naturalne. Lubię, gdy perfumy są takie. :)
Jeśli chodzi o nuty bazy, to nie zarejestrowałam tych składowych, prócz drzewa sandałowego, które jest tu lekkie, migotliwe, w żadnym razie nie-orientalne, jak ma to w swojej naturze sandałowiec. Piżmo? Możliwe, ale na pewno białe. Zamiast heliotropu czuję... wanilię. Niesamowite, jak pH skóry wpływa na kształt kompozycji.
Nie są to żadne "namiętne" perfumy. Nie ma w nich grama seksu, pożądania, jest natomiast niewinność, wierność, delikatność, subtelność, wrażliwość, eteryczność, romantyzm. Coś, o czym mowa w przysiędze małżeńskiej. Kojarzą mi się właśnie z sukniami ślubnymi, welonem, bukietem kwiatów (konwalii i goździków!!!), wiankiem na głowie, tiulem, koronkami... Są to jedne z najczystszych i najbardziej niewinnych perfum, jakie znam. Są wręcz dziewicze i nieskazitelne. I jak się okazało, że przez to bardzo "moje"... Śliczne, harmonijne, wielowymiarowe, pełne wdzięku i spokoju (to ten typ perfum, do którego się dorasta, o ile da się mu szansę – zupełnie jak z prawdziwą miłością!). Bardzo trafny wybór na co dzień w sezonie wiosenno-letnim.
Otrzymałam do testów od marki/producenta