Kiedy nadchodzi jesień i zaczynają dojrzewać jabłka, jarzębiny i kasztany, w naturalny sposób zaczynam myśleć o przemijaniu, dojrzewaniu, zbieraniu owoców. Ale również o rozstaniu. Melancholia nie ma konkretnych, sprecyzowanych ram- to nastrój, który mieści wszelakie skojarzenia. I wspomnienia świata, którego już nie ma- pełnego koszy papierówek, antonówek, koszteli, mcintoshów, czyli jabłek, których już dziś prawie nigdzie kupić nie można, i których aromatu pełna jest moja pamięć, kiedy sięga do dawnych jesieni.
I Pohadka jest właśnie taka- bajkowa, zielona, niedopowiedziana, niejednoznaczna. Pachnie jabłkami i pięknym, błękitnym prochowcem rozstania. Przesiąkniętym wonią jasnych, świeżych liści tytoniu.
Płaszcz jest elegancki i nonszalancki, czyściutki i delikatnie tylko podszyty zapachem fajki, tak miękkim, jak pieszczota. Z lekko jaśminową, ale jednak ciepłą, nie lodowato-białą emanacją. Dymny, ciepły, nienachalny jaśmin. To niebywałe- bo która z nas zna mężczynę, który pali, a jednocześnie pachnie słodkim od bieli, mokrym od rosy, niefekalnym jaśminem? Mało kwiatowym w dodatku?
Ja w każdym razie nie znam...takiego jaśminu (którego nota bene w perfumach nie znoszę).
Otwarcie Pohadki to przepięknie skontrastowane sprzeczności, o których marzy większość kobiet- jak mężczyzna niezwykle łagodny i bardzo męski zarazem. Pali fajkę i zrywa dla nas naręcza jaśminu. Takich mężczyzn nie ma- pachną tytoniem, trawą, jaśminem, i w dodatku otulają nas ciepłym płaszczem, na delikatnie zamszowym podbiciu,z najdelikatniejszego, irysowego wręcz zamszu, pachnącym słodko odrobinę suchym,kruszącym się, nieco aptecznym nieśmietelnikiem i nieco podeschniętym już sianem. Płaszcz jest jednocześnie porządnie przewietrzony- jak gdyby jego właściciel tarzał się całą noc po łące. Chciałybyśmy wierzyć, że sam...Bardzo byśmy chciały.
Tym bardziej, że serce zaczyna niepokojąco tętnić - wprost do ucha adresatki-zamszowo-artemizjowym, bardzo ciepłym, otulającym jak płaszcz, ale nienachalnym akordem. Z najłagodniejszą, stworzoną wprost do uwodzenia, miodową twarzą labdanum- lekkiego, słodkiego, ziołowego...
Dobrze ubrany facet niesie naręcza liatry kłosowej. To ten przepiękny, ziołowy akcent, który wzbogaca nutę serca. Mam tę liatrę w doniczce-nie potrafię do niczego, poza oszałamiającym zapachem bukietu łąkowych kwiatów, porównać jej aromatu. Facet w płaszczu nie był minimalistą-do olbrzymiego, łąkowego bukietu, dołożył niemało szałwi. Wszystko jest suche, jak z poprzedniej epoki. Baza nie przyniesie o wiele więcej. Może wanilię, strużyny której zeskrobał wspomniany mężczyzna w płaszczu ze świeżej, czarnej, mokrej jeszcze i mało słodkiej laski wanilii, zamkniętej w szklanej fiolce. Może odrobinę lukrecji, ale w ilości rozsądnej, która nie zniechęca. Wszystko dzieje się powoli. Nie do wiary, jakie to piękne. I tak jak w przypadku innych fascynacji- nie potafię oddzielić nut głowy od serca i bazy. We wszystkich fazach Pohadki obecny jest delikatny aromat bardzo dojrzałych jabłek, zerwanych gdzieś w przydrożnym sadzie i noszonych w kieszeniach tego lekko znoszonego, zamszowego płaszcza.
Nie dość, że odziany weń mężczyzna nie nadużywa tytoniu ( a przynajmniej nim nie śmierdzi), nie dość, że kosi bukiety na łące, nie dość, że nosi porządny płaszcz, a nie dżinsy z obniżonym krokiem, to jeszcze jada owoce. Zdrowo się odżywia:) Dobrze rokuje- nie walnie na zawał koło czterdziestki.
Jestem w Pohadce zakochana od wielu miesięcy i być może na zawsze.