Żołnierze! Najważniejsza k**** jest... ZAPRAWA!!
Ślimak…
Zwierzątko raczej nielubiane, owiane złą sławą kapuścianego szkodnika, obrzydlejskie ze względu na swój sposób i prędkość chodzenia i pozostawiające po sobie…ŚLAD….
No właśnie…Reakcja na ślimaka: bleeee, fuj, a idź mi z tym, co za ohyda…
I znów do akcji muszą wkroczyć Koreany.
Coś w tej Azji jest. Tam ludzie nie mają problemów z używaniem jadu żmii, smarowaniem się ślimaczą wydzieliną czy nakładaniu maseczek z kupy słowika. Chyba wychodzą z założenia, że produkt ma działać a to, z czego jest zrobiony…
No właśnie! Działać:]
Ten krem…klej... stał się głównodowodzącym mojej postantybiotykowej ofensywy. Jeśli krem BB był kałasznikowem, ampułka ślimacza CKMem, to Uzdrowiciel Ślimaczy był Grubą Bertą tych działań. Nie było innej opcji. Moja skóra wyglądała jak świat po apokalipsie, z trudem usiłujący awansować na epokę kamienia łupanego. W ruch poszła ciężka maszyneria:] Jak walczyć, to tylko ze wszystkimi jednostkami na polu:]
Krem jest duży. Ma 100ml co w naszych warunkach jest pojemnością zawrotną. Koreany są bardziej hojne od nas: zaleca się nałożenie dużej ilości kremu. Ja sobie nie żałuję, ale…o tem potem. No więc duuużo. Krem ma ładne, solidne opakowanie: ciemny brązowy plastik ze złota nakrętką w białym ascetycznym kartoniku. Jest biały i bardzo ładnie pachnie. Dołączona łopatka. Moja skończyła w koszu, ale to dlatego, że wciąż mi z rąk wypadała:] Niech żyje zgrabność :D
Nakładamy krem na koniec, na noc. No i…
No cóż… Należy być odpornym a nawet odporniejsiejszym i przedkładać moc owego specyfiku nad jego warunki techniczne. Bo krem to w istocie…klej…glut. A tak! I ów klej najpierw trzeba wydobyć z pudełka, co wcale nie jest proste, bo jeśli zanurzy się palce i wyjdzie z pokoju, to za nami pozostanie w powietrzu wcale nie cienka linka łącząca nas wciąż z pudełkiem. Kisiel to przy tym małe miki. Tak…to dopiero elastyczność. Ja sobie znalazłam na to sposób: zanurzam dwa paluchy i potem kręcę nimi jak rowerkiem, żeby… przerwać połączenie z pudełkiem. I chlast na pyszczek. Rozsmarowywanie na twarzy nie jest już takim problemem, ale nie jest wskazane jeździć po twarzy chaotycznie, bo zrobimy sobie kokon na oczach. Tak… wiem jak to brzmi. Dodam jedynie, że podczas moich pierwszych prób czułam się jak Wiewiór z Epoki Lodowcowej.
Kiedy już przebrniemy przez fazę śmiechu, oburzenia, głębokiego poirytowania, desperacji a wreszcie dogłębnego odprężenia (że się udało posadzić to na twarzy i nie zemdleć), należy poczekać aż dziad zaschnie. Generalnie daje odczucie przyjemnego liftingu, ale jeśli się od razu położymy, to poduszka się przyklei do twarzy. Jeśli nie poczekam aż zaschnie, to rano moje okularki do spania muszę… odrywać. Tak! To krem! Nie potajemny killer!:)
Skoro już podjęłam takie ciężkie wysiłki, to czy chociaż było warto? No ba…:]
Otóż krem poprawia stan cery i to widać z dnia na dzień: pory zamknęły się. Nie domknęły, nie zmniejszyły. ZAMKNĘŁY SIĘ ZUPEŁNIE. Nie mam już lekkiego ciasta w okolicy nosa, które miałam zawsze i sądziłam, że już tak będzie.
No to już nie mam.
Cera jest napięta, zmarszczki wyprasowane, nawet moja mała lwia. Skóra jest mięciutka, nawilżona i w identycznym kolorycie na całej powierzchni. Strupki, suche skórki… a co to takiego? Twarz regeneruje się szybko. Nawet bardzo szybko. No ale w końcu lwią część kremu stanowi ślimaczy glutek. A ma przecież właściwości regenerujące i odżywcze. Twarz nie wygląda na wypoczętą, ale JEST wypoczęta, delikatna, makijaż można mocno ograniczyć, bo nie będzie czego zasłaniać. Krem nie zapycha, nie podrażnia a stosuję również pod oczy, nie powoduje przetłuszczania się skóry. Rano zmywam gąbką Misshy i to w zupełności wystarczy.
Nie jest to w żadnym wypadku krem pod makijaż. Niet. Li-tylko na noc. Jak się komuś uda na tym rozprowadzić podkład to osobiście zgłoszę do Nagrody Skobla:)
Słowo o składzie: chyba radość jedynie może wzbudzić fakt, że na PIERWSZYM miejscu w składzie jest ślimaczy glutek a oprócz niego wyciągi z żeńszenia, i innych dobroci. Nie mam mu nic do zarzucenia.
Didaskalia:
Zawsze bawi mnie, kiedy sprzedawczyni chce mi wcisnąć boski, jedyny taki, najlepszy i cudowny (dopisać inne przymiotniki) krem z ....(niech będzie) kwasem hialuronowym a na moje pytanie, na którym miejscu w składzie jest ów kwas ( bo jak na 10-tym to żal mi tych JEDYNYCH 99 złotych) dostaję odpowiedź: na to: na 23...
Fajnie im (ekspedientkom) powietrze schodzi z twarzy:] Jestem zła. Wiem:]
Ten krem to faktycznie lekarstwo na zaniedbania, ratunek po kataklizmie jakim są kuracje antybiotykami, sposób na zrzucenie skóry po zimie i przygotowanie jej na wakacyjne podsmażanki:]
Z pewnością kupię ten krem ponownie. Używam go razem z ampułką Mizona, też ślimaczą, ale nawet sam krem daje doskonałe rezultaty. Jak mówiłam, artylerią się bombarduje a nie głaszcze:]
Jeśli nie zraża Was sposób aplikacji, nie macie odruchów wymiotnych na myśl o używaniu śluzu to używanie ślimaka stanie się przyjemnością. A przecież nikt nie każe kłaść sobie ślimaków na twarz.
Ooo…a ciekawe jakby to było….:]
ŚLI – MAK! KLEJ O.K.!!
Dla zainteresowanych skład:
Snail Secretion Filtrate, Water, Butylene Glycol, Dipropylene Glycol, Propylene Glycol, Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryth-2, Orbignya Oleifera Seed Oil, Hydrogenated Polydecene, Panax Ginseng Callus Culture Extract, Bambusa Vulgaris Callus Culture Extract, Aloe Barbadensis Callus Culture Extract, Solanum Lycopersicum (Tomato) Fruit Extract, Peonia Albiflora roqt Extract, Lonicera Japonica (Honeysuckle) Flower Extract, Leontopodium Alpinum Extract, Thymus Vulgaris (Thyme) Extract, Buddeja Davidii Extract, PEG-90M, Betaine, Glyceryl Stearate/PEG-100 Stearate, Polysorbate 60, Adenosine, Dimethicone, Cetyl Alcohol, Imidazolidinyl Urea, Xanthan Gum, Triethanolamine, Rosa Canina (Rosehip) Oil, Fragrance
Używam tego produktu od: siódmy tydzień
Ilość zużytych opakowań: w trakcie pierwszego a kolejne czekają