Może to tylko próbka, ale musiałam tu przyjść i napisać o zapachu, bo to po prostu sztos
Próbkę tegoż balsamu, o pojemności 3ml, otrzymałam do zamówienia. Ucieszyłam się, bo uwielbiam nasze naturalne polskie marki, choć ceny niektórych z nich są kapkę zbyt wysokie, żebym mogła regularnie kupować ich produkty :D. W tym przypadku momentalnie zaintrygowała mnie obietnica zapachu.
Kiedy ujrzałam tę próbkę, musiałam zastanowić się, do czego ją zużyję. Stwierdziłam, że do twarzy mam aktualnie świetny krem i nie chcę robić od niego przerwy. A po otwarciu saszetki i powąchaniu, doszłam do wniosku, że do ciała również odpada, bo w tej kategorii nie lubię aż tak intensywnych zapachów. No to padło na dłonie. I to był dobry pomysł. Zanim rozpiszę się o tej nietypowej woni, napiszę kilka słów o działaniu. Jest to mazidło o lekkiej konsystencji, która wchłania się w kilka chwil i nie pozostawia żadnego tłustego, bądź klejącego filmu. Praktycznie całość wsiąka i ma świetny wpływ na skórę od wewnątrz. Nawadnia, nawilża, dodaje blasku - dłonie ostatecznie wyglądają na zdrowe i zadbane. Nie musimy obawiać się niekomfortowego uczucia - tutaj tego nie ma. Ale za to jest nietuzinkowy zapach, który pokochałam od pierwszego niuchnięcia. Zielona kawa z tabaką. Kto by pomyślał? Toż to genialna odskocznia od tych wszystkich owocowych i kwiatowych kompozycji w kosmetykach, które znudziły mi się na maksa. Wszystko w drogeriach jest kierowane jakby do nastolatek, ale są też starsi klienci, czekający na takie właśnie perełki, jak ten balsam. Pierwsza myśl, która wpadła mi do głowy - tytoń. Może to dziwnie zabrzmi, ale ja jego woń lubiłam już od dziecka. Oczywiście nie dymu spalanych papierosów, tylko tytoniu prosto z paczki. Z tabaką z kolei nie miałam nigdy do czynienia, ale nie żałuję :D. Kolejne skojarzenie - kadzidło. Na to wpadła moja mama. Kupowałyśmy kiedyś kadzidełka do domu, a miały one taki dymny wydźwięk. Wersje zapachowe były różne, ale zawsze na pierwszym miejscu czuło się dym. Żeby tego było mało, mam jeszcze jedno skojarzenie - orientalne przyprawy. Mój wrażliwy zmysł węchu wyczuwa mieszankę czarnego pieprzu, imbiru i może gałki muszkatowołej. Naprawdę jest tu coś pikantnego, korzennego, świdrującego w nosie. Na taki perfum raczej bym się nie odważyła, ale balsam jak najbardziej mi odpowiada. Ma w sobie coś, co kieruje go w stronę męskich zapachów (jakby się uprzeć to unisex). Bez obaw może być podarowany chłopakowi/narzeczonemu/mężowi, o ile używają do czegoś kremów. Faceci lubią wielofunkcyjne kosmetyki, więc to idealna opcja. Mnie osobiście ta woń uspokaja, mimo że jest w moim odczuciu pikantna. Bardzo długo się utrzymuje na skórze i, jak na balsam, ma świetną projekcję. Spokojnie może posłużyć jako perfum. Tytoń, kadzidło i orientalne przyprawy w jednym słoiczku. Do tego w postaci bardzo wydajnego balsamu. Tę próbkę użyłam już chyba 5 razy, a nadal mam ilość na 2-3 użycia. Myślę, że kupię pełnowymiarowe opakowanie, bo warto. A wtedy wrócę do tej recenzji i dopiszę więcej przemyśleń.
Zalety:
- Cena adekwatna do jakości i wydajności
- Produkt naturalny
- Genialny, nietuzinkowy, intensywny zapach
- Nawadnia, nawilża, dodaje blasku od wewnątrz
- Lekka konsystencja, która szybko się wchłania
- Nie pozostawia tłustej, niekomfortowej warstwy
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie