Zupełnie przypadkowo odkryłam, że jest to jeden z zapachów mojego dzieciństwa, musiał być niezwykle popularny na początku lat 90., bo pamiętam go bardzo dobrze, co więcej, jestem w stanie skojarzyć go z konkretnymi sytuacjami i osobami. Za każdym razem, kiedy czuję te perfumy, odbywam automatyczną podróż w czasie - w tym kontekście nazwa tych perfum wydaje się być wyjątkowo dobrze dobrana, są one jak ucieczka do czasów beztroski, zabawy i (świętego) spokoju.
Escape kojarzą mi się pozytywnie, nie wywołują żadnych negatywnych reakcji, nie ma nawet znaczenia fakt, że nie do końca prezentują ten typ, który w perfumach lubię.
Odbieram Escape jako kompozycję wiosenno-letnią, choć biorąc pod uwagę piramidę nut oraz rok, w którym powstały, są wręcz predystynowane do tego, żeby wywoływać ból głowy u co wrażliwszych osób.
Sama kompozycja jest dość złożona, obok słodkich, ale wodnistych, owocowych nut, wśród których dominują melon, brzoskwinia i liczi można z łatwością wykryć element kwiatowy z rumiankiem i nagietkiem na czele oraz ostrzejszy akcent przyprawowy (kolendra, goździka niestety jak dotąd nie uświadczyłam), który wygasa zupełnie po jakichś dwóch godzinach.
Baza, choć ciepła i miękka, nie jest słodka, raczej klasyczna, dojrzała, z dominującym piżmem i odrobiną pokrytego mchem drewna.
Trwałość bardzo dobra, oscylująca w granicach 8-9 godzin, moc typowa dla przedstawicieli lat 90.
Póki co urządzam sobie wspominki dzięki próbce, którą posiadam, choć nie pogardziłabym większą ilością, bo bardzo lubię podróże w czasie.
Używam tego produktu od: 08.2014 r.
Ilość zużytych opakowań: Próbka 2 ml.