Zielonego pojęcia nie mam, skąd wiem o tych plastrach.
Faktem jest, że kiedyś przy porannej toalecie przyuważyłam, że moja mini zmarszczka u nasady nosa znów jest widoczna. Cóż, że się wyprostuje w ciągu kilku godzin, skoro po kolejnej nocy zapasów z poduszką i marszczenia przez sen znowu się pojawi. I tak co rano, aż zupełnie się nie utrwali.
Postanowiłam, że COŚ z tym należy zrobić i że do tego CZEGOŚ nadają się "te śmieszne amerykańskie plastry" ;).
Zamówiłam paczkę trójkątnych. Rozmiar wyjściowy jest idealny do mocowania u skrzydełek nosa, dla neutralizowania linii marionetkowych. Pomiędzy oczy są zdecydowanie za duże, zdecydowałam się kroić je na pół. Mniejsze plasterki dużo lepiej się trzymają, do tego żywotność paczki bardzo się wydłuża. Win-win :D.
Skład plasterków jest bezpieczny, bo z grubsza mówiąc ogranicza się do papieru, nasączonego krochmalem :D. Wszystko jest vegan & organic.
Sposób aplikacji jest prosty: zwilżony plasterek nakłada się na czystą skórę, lekko dociska i już. Ja do zwilżania używam hydrolatu, czasem nakładam na gołą skórę, czasem na wchłonięty nietłusty preparat.
Nie wyobrażam sobie stosowania ich na dzień, choć teoretycznie nie ma przeciwskazań. Wystarczające zainteresowanie wzbudza już twarz wysmarowana filtrem mineralnym, nie potrzeba mi kolejnych uwag domowników, tym razem dotyczących naklejek ;). Nakładam plaster tuż przed położeniem do łóżka, sciągam tuż po wstaniu, nikogo nie szokuję.
Moja pierwsza kuracja to był miesiąc conocnego aplikowania i miesiąc "utrwalania" efektu aplikacją ograniczoną do dwóch- trzech w tygodniu.
Zmarcha wyparowała bardzo szybko, efekt utrzymywał się ponad rok. Teraz jestem w trakcie kolejnej tury. Po tygodniu po linii nie ma śladu.
Przy głebszych zmarszczkach i dojrzałej cerze na pewno trzeba się uzbroić w więcej cierpliwości, ale zapewniam, że warto.
Plastry szczerze polecam, są bezpieczne, niedrogie i bardzo skuteczne. Nie podrażniają, bo i nie mają czym, nie sprawiają wielkiego dyskomfortu (no, chyba, że wyklejanka na całą buzię... ;) ).
Dobrych parę lat temu czytałam w gazecie, że sekretem pieknej skóry Sophii Loren jest oklejanie się na noc taśmą klejącą. Redaktor nie mógł sie, rzecz jasna, powstrzymać od kąśliwych uwag na temat tego, jak to głupie stare baby nie rozumieją, do czego służą kremy przeciwzmarszczowe i szukają pocieszenia w papierniczym. Oczywiście, prasowym standardem, szanowny autor nie miał zielonego pojęcia, o czym pisze( albo co nieudolnie tłumaczy z amerykańskiego na nasze ;) ), bo pani Loren od wielu lat należy do fanek Frownies, jak z resztą wiele aktorek starej daty :).
Używam tego produktu od: ponad rok
Ilość zużytych opakowań: niecałe jedno