Pantene, oj Pantene...
Maskę kupiłam podczas wyprzedaży w Biedronce. Przyznam szczerze, że nie darzę Pantene sympatią. O ile przed świadomą pielęgnacją włosów zdarzało mi się sięgać po produkty tej marki, o tyle później zrezygnowałam z nich niemal całkowicie. Dlaczego? Po pierwsze, na każdym kosmetyku jest tyle obietnic producenta, że głowa może człowieka rozboleć. Po drugie, składy pozostawiają wiele do życzenia. Po trzecie, wydaje mi się, że ta marka zatrzymała się na jakimś etapie i zupełnie przestała się rozwijać. Owszem, wypuszcza nowe produkty, ale - przepraszam za wyrażenie - wszystkie są na jedno kopyto. Co gorsza, Pantene chyba nie zauważyło, jak wiele osób rozpoczęło świadomą pielęgnację włosów i jakie obecnie są trendy we włosowym świecie. Recenzowaną maskę kupiłam, by przekonać się, czy faktycznie jest tak, jak myślę, czy może wręcz przeciwnie - coś się w filozofii marki zmieniło i zostanę pozytywnie zaskoczona.
Moje włosy to wysokopory w typie wurly. Są suche, matowe, okropnie się plączą, a jeszcze bardziej puszą. Szybko się przetłuszczają, więc myję je niemal codziennie metodą OMO.
Maska została zamknięta w słoiczku o pojemności 300 ml. Średnio lubię ten typ opakowania, ponieważ końcówkę produktu mam rozwodnioną. Kosmetyk należy zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia. Bardzo podoba mi się zapach maski. Jest przyjemny, lekko słodki, zupełnie inny niż spodziewałabym się po Pantene. Pozytywnym zaskoczeniem okazała się również konsystencja. Maska nałożona na dłoń tworzyła coś na kształt puszystego obłoczka. Dzięki temu naprawdę przyjemnie nakładało się ją na włosy. Jeżeli chodzi o wydajność, to jest w porządku.
Skład maski to ciekawa sprawa, ale w sensie negatywnym. Przed zapachem znajduje się woda, emolient, silikon, emulgator oraz kolejny emolient. Z kolei za zapachem mamy m. in. isopropyl alcohol (może wysuszać włosy), disodium EDTA, panthenol (szkoda, że nie przed zapachem) i itchy msy. I tu mi się nasuwa zasadnicze pytanie: jak maska o takim składzie miałaby wykazywać jakiekolwiek działanie regenerujące czy odżywiające...? Owszem, obecny w INCI silikon doraźnie poprawi wygląd włosów, ale jest to efekt na moment. Chwilowa regeneracja? Dla mnie to oksymoron. Włosy odbudowują proteiny, a w tej masce ich brakuje. Składnikiem kondycjonującym jest Panthenyl Ethyl Ether, ale ten znajduje się za zapachem i nie oszukujmy się - sam niewiele zdziała. M. in. za to nie lubię marki Pantene - za robienie klienta w trąbę.
Maskę postanowiłam wykorzystać do pewnego eksperymentu - używałam jej niemal przy każdym myciu, oczywiście dodając humektanty i proteiny, zgodnie z potrzebami włosów. Raz była dla mnie pierwszym "O", raz drugim. Raz nakładałam ją na kilka minut, raz na kilkanaście. I w każdym przypadku zachowywała się jak klasyczna, silikononowa maska - wygładzała włosy, zmiękczała je. Tyle. Działania regenerującego czy odżywiającego, jak zwał tak zwał, nie było. Ale akurat tym nie byłam zaskoczona. Jak wspomniałam wcześniej, trudno go oczekiwać, patrząc na skład. Brak olejów, ekstraktów, protein, praktycznie nieobecne humektanty...
Podsumowując, maska działa jak większość produktów zawierających silikon. Jeśli chcecie chwilowo "poprawić" stan włosów, to pewnie efekt Was zadowoli. Jeżeli natomiast oczekujecie regeneracji i faktycznej poprawy kondycji włosów, to odradzam ten produkt. Swojego zdania na temat Pantene nie zmieniam. Mam jeszcze odżywkę tej marki (również kupioną podczas wyprzedaży w Biedronce) oraz stylizator (ten z kolei z wyprzedaży w Rossmannie) - po ich zużyciu skończy się moja przygoda z Pantene.
Zalety:
- wygładza włosy, nadaje im miękkości - jak to produkt z silikonem
- ładny zapach
- ciekawa konsystencja
Wady:
- skład
- obietnice producenta, które można włożyć między bajki
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie