Zaskakujący i niepospolity. A wszystko przez jeden szczegół…
Kupi ponownieNie wiem
Lista pór dniaNa wieczór
Lista pór rokuJesień
Liczba zużytych opakowańjedno opakowanie
Od kiedy używasz produktukilka miesięcy
Gdzie został kupiony produktW perfumerii
Burberry London to zapach, który mnie zauroczył, gdy go jeszcze nie posiadałam. Pachniała nim koleżanka z pracy, wiele lat temu. Codziennie był ze mną w jednym pomieszczeniu przez kilka godzin. Przyzwyczaiłam się do niego i postanowiłam wypróbować na własnej skórze. Pewnego dnia spełniłam więc swoje postanowienie…
Opakowanie Burberry London, ta kraciasta naturalna sukienka o minimalistycznym wzorze uwiodło mnie tak samo, jak sam zapach, który poznałam w przelocie. Flakon tak odziany jest interesujący w swej prostocie. Przywodzi na myśl ciepłe jesienne ubranka. Nie lubię zapachów kwiatowych ani słodkich, więc sama się sobie dziwiłam, co ja w nim widzę, a raczej czuję…
Gdy w końcu go postawiłam na półce rozpoczęłam swoją własną przygodę z Burberry London. Zanim rozwinę tę opowieść powiem jedno: Na mnie pachniał inaczej, jak na koleżance, co zresztą dziwne nie jest. W odbiorze perfum mają jednak znaczenie czynniki osobnicze.
Recenzowany perfum - co ciekawe - jest to zapach słodko-kwiatowy. Spełnienie mojego najgorszego snu o zapachu perfum. Ale… nie wiem jakim sposobem przy okazji sprawia wrażenie świeżego. Ta konstatacja mnie bardzo zadziwiła.
Recenzowany zapach ma w nucie głowy: kapryfolium, angielską różę, mandarynkę, w nucie serca pysznią się: gardenia z Tahiti (Tiare), jaśmin, piwonia. Nuty bazy tworzą zaś: drzewo sandałowe, piżmo i paczula.
Szczególnie ciekawa byłam wiciokrzewu czyli kaprofilium. Ma zapach mocno słodki, ciepły, cukierkowy. Czuć go w recenzowanym produkcie, ale nie wybija się na niepodległość. Bardziej otula mnie piwonia i gardenia. Zatem kwiatowe, jak nic. Ale w połączeniu okazują się gdzieś w tle także orzeźwiające, co bardzo mnie dziwi. Myślałam, że to sprawka mandarynki, ale nie czuję jej w tym zapachu za grosz. Przyznam, że ten jeden szczegół mnie mocno zdumiał…
Zapach jest trwały, dobrze wyczuwalny, bliskoskórny. Zadomawia się niemal na stałe na odzieży: chustkach, szalikach, rękawiczkach. Wnika we wnętrza szaf i trwa. Nawet mnie – przeciwniczkę kwiatowych zapachów - nie męczy swoją słodyczą, nie drażni kwiatowścią, a intryguje składnikiem, który dodaje mu świeżości. Nie nazwałabym go eleganckim, ale na pewno jest w nim jakaś tajemnica, co w perfumach lubię. A do tego nie pachnie nim cała ulica, choć jest przystępny cenowo. I całe szczęście.
Nie jest to mój hit, bo jednak wolę zapachy bardziej wytrawne, ale nie mogę mówić o nim źle. Według mnie najlepiej nadaje się na wieczorny, jesienny chłodek, gdy nad ziemią unoszą się już jesienne zapachy i mgły, a na termometrze zapisują się pierwsze przymrozki. To odkrycie mnie również zadziwia, bo myślałam, że zapachy kwiatowo- słodkawe lepiej pasują latem. Ale nie ten.
W zapachach najgorszym grzechem według mnie jest banał i nijakość. Potępiam te cechy zawsze surowo. Burberry London banalny nie jest, skoro nosi w sobie wspomnianą już tajemnicę. Nie jest na pewno tuzinkowy ani pospolity, jakich wiele. Jaki zatem jest? Polecam wypróbować na własnej skórze. Opowiadanie o zapachach, których się nie zna, niespecjalnie ma sens. Trzeba doświadczyć organoleptycznie jego mocy, siły lub niemocy. Jak kto woli. Ja stawiam jednak na jego moc.
Zalety:
- Przystępna cena
- Ciekawy flakon w ubranku
- Trwałość
- Wydajność
- Kompozycja zapachowa słodko-kwiatowa, a jednak odświeżająca
- Ma w sobie tajemnicę
- Nie jest banalny ani tuzinkowy
- Nie pachnie nim cała ulica
- Może się podobać nawet antyfankom zapachów słodko-kwiatowych