Zaskakujący i niepospolity. A wszystko przez jeden szczegół…
Burberry London to zapach, który mnie zauroczył, gdy go jeszcze nie posiadałam. Pachniała nim koleżanka z pracy, wiele lat temu. Codziennie był ze mną w jednym pomieszczeniu przez kilka godzin. Przyzwyczaiłam się do niego i postanowiłam wypróbować na własnej skórze. Pewnego dnia spełniłam więc swoje postanowienie…
Opakowanie Burberry London, ta kraciasta naturalna sukienka o minimalistycznym wzorze uwiodło mnie tak samo, jak sam zapach, który poznałam w przelocie. Flakon tak odziany jest interesujący w swej prostocie. Przywodzi na myśl ciepłe jesienne ubranka. Nie lubię zapachów kwiatowych ani słodkich, więc sama się sobie dziwiłam, co ja w nim widzę, a raczej czuję…
Gdy w końcu go postawiłam na półce rozpoczęłam swoją własną przygodę z Burberry London. Zanim rozwinę tę opowieść powiem jedno: Na mnie pachniał inaczej, jak na koleżance, co zresztą dziwne nie jest. W odbiorze perfum mają jednak znaczenie czynniki osobnicze.
Recenzowany perfum - co ciekawe - jest to zapach słodko-kwiatowy. Spełnienie mojego najgorszego snu o zapachu perfum. Ale… nie wiem jakim sposobem przy okazji sprawia wrażenie świeżego. Ta konstatacja mnie bardzo zadziwiła.
Recenzowany zapach ma w nucie głowy: kapryfolium, angielską różę, mandarynkę, w nucie serca pysznią się: gardenia z Tahiti (Tiare), jaśmin, piwonia. Nuty bazy tworzą zaś: drzewo sandałowe, piżmo i paczula.
Szczególnie ciekawa byłam wiciokrzewu czyli kaprofilium. Ma zapach mocno słodki, ciepły, cukierkowy. Czuć go w recenzowanym produkcie, ale nie wybija się na niepodległość. Bardziej otula mnie piwonia i gardenia. Zatem kwiatowe, jak nic. Ale w połączeniu okazują się gdzieś w tle także orzeźwiające, co bardzo mnie dziwi. Myślałam, że to sprawka mandarynki, ale nie czuję jej w tym zapachu za grosz. Przyznam, że ten jeden szczegół mnie mocno zdumiał…
Zapach jest trwały, dobrze wyczuwalny, bliskoskórny. Zadomawia się niemal na stałe na odzieży: chustkach, szalikach, rękawiczkach. Wnika we wnętrza szaf i trwa. Nawet mnie – przeciwniczkę kwiatowych zapachów - nie męczy swoją słodyczą, nie drażni kwiatowścią, a intryguje składnikiem, który dodaje mu świeżości. Nie nazwałabym go eleganckim, ale na pewno jest w nim jakaś tajemnica, co w perfumach lubię. A do tego nie pachnie nim cała ulica, choć jest przystępny cenowo. I całe szczęście.
Nie jest to mój hit, bo jednak wolę zapachy bardziej wytrawne, ale nie mogę mówić o nim źle. Według mnie najlepiej nadaje się na wieczorny, jesienny chłodek, gdy nad ziemią unoszą się już jesienne zapachy i mgły, a na termometrze zapisują się pierwsze przymrozki. To odkrycie mnie również zadziwia, bo myślałam, że zapachy kwiatowo- słodkawe lepiej pasują latem. Ale nie ten.
W zapachach najgorszym grzechem według mnie jest banał i nijakość. Potępiam te cechy zawsze surowo. Burberry London banalny nie jest, skoro nosi w sobie wspomnianą już tajemnicę. Nie jest na pewno tuzinkowy ani pospolity, jakich wiele. Jaki zatem jest? Polecam wypróbować na własnej skórze. Opowiadanie o zapachach, których się nie zna, niespecjalnie ma sens. Trzeba doświadczyć organoleptycznie jego mocy, siły lub niemocy. Jak kto woli. Ja stawiam jednak na jego moc.
Zalety:
- Przystępna cena
- Ciekawy flakon w ubranku
- Trwałość
- Wydajność
- Kompozycja zapachowa słodko-kwiatowa, a jednak odświeżająca
- Ma w sobie tajemnicę
- Nie jest banalny ani tuzinkowy
- Nie pachnie nim cała ulica
- Może się podobać nawet antyfankom zapachów słodko-kwiatowych