Od chwili, kiedy zaczęłam się malować, czyli czasów nastoletnich, używałam wyłącznie podkładów matujących. Moja tłusta cera niestety tego wymaga, ponieważ zaczyna wydzielać sebum naprawdę błyskawicznie, dlatego nigdy nie brałam pod uwagę innej możliwości. I pewnie dalej by tak było, gdybym nie dostała podkładu Artdeco od mamy, której nie podpasował kolor.
Mój odcień, to 21 delicious cinnamon. Patrząc na paletę kolorów i nawet sama nazwa nam to wskazuje, że podkład faktycznie należy do tych ciemniejszych. Dlatego ja wyciągnęłam go po letnim urlopie, kiedy cera nabrała opalenizny. Chociaż i wtedy podeszłam do niego z obawą. Ja naturalnie nie mam porcelanowej, słowiańskiej karnacji. Jest ona jasna, ale nie do takiego stopnia i nawet nie patrzę na najjaśniejsze kolory podkładów. Ten od Artdeco zimą by mi nie pasował, ale do umiarkowanie opalonej twarzy już tak. To raczej kategoria naturalnych beżów, bez różowych czy żółtych podtonów. Delikatnie złocisty, sprawia wrażenie, że może niebezpiecznie pójść w stronę pomarańczy. Jednak tak tylko straszy, bo on świetnie dopasowuje się do kolorytu. Oczywiście w granicach rozsądku.
Artdeco ma kremową i treściwą konsystencję. Nie sunie po skórze wyjątkowo gładko i mam wrażenie, że od razu chce się wtopić w cerę. Aczkolwiek nie jest też trudny w aplikacji, szybko można złapać z nim wspólny język. Ja go nakładam paluchami, bo tak mi najwygodniej i najszybciej. Rozcieram i przyklepuję całymi dłońmi. Ładnie stapia się ze skórą.
Sprawy techniczne mamy już za sobą, to przejdźmy do konkretów. A te mnie urzekły. Krycie określiłabym jako średnie+. Ładnie zakrywa mniejsze niedoskonałości i przebarwienia, a także poprawia koloryt. Dla mnie jest to wystarczające, bo właśnie takich podkładów przeważnie używam. Przy większych niedoskonałościach już trzeba posiłkować się korektorem.
Na twarzy wygląda bardzo naturalnie. Praktycznie jak druga skóra. Stapia się z cerą i pozostaje w takim stanie aż do zmycia, czyli u mnie nawet i 12h lub więcej. Przez cały ten czas ani drgnie. Nie migruje, nie wchodzi w pory, nie zbiera się w załamaniach skóry i nie znika w ciągu dnia. Świetnie dogaduje się zarówno z kosmetykami pielęgnacyjnymi, jak i kolorowymi. Z żadnym nie wszedł w nieprzyjemne interakcje.
Moja cera z tym podkładem wygląda naprawdę atrakcyjnie. Zdrowo, promiennie i świetliście, ale w sposób naturalny i nienachalny. Kosmetyk nie posiada drobinek.
Oczywiście przy mojej cerze szybko się przetłuszcza, ale miałam tego pełną świadomość. Z dobrym pudrem i tak można osiągnąć całkiem niezły wynik, a przy tym nawet przy jego większej ilości nie tworzy się tępy mat.
Co jeszcze mnie ujęło? A to, że po zmyciu podkładu skóra nie wyglądała na zmęczoną całodniowym noszeniem makijażu. Wiadomo, że to kwestia pielęgnacji, ale jednak mam wrażenie, że te trwałe i matujące specyfiki bardziej maltretują skórę.
Podkład nie podrażnia i nie zapycha. Nie posiada zapachu. Nie oksyduje. I łatwo zmywa się każdym micelem/olejkiem. Ja nie znajduję w nim wad.
No może poza opakowaniem. Wizualnie jest ok, bo matowe szkło i metaliczna złota nakrętka wyglądają elegancko. Do tego skromne białe napisy, bez tandetnych nalepek. Ale rozwiązanie ze szpatułką do aplikacji już do mnie nie przemawia. Owa szpatułka zamocowana do nakrętki, plastikowa, na końcu rozszerzona na kształt listka i wygięta. Zdecydowanie wolę opakowania z pompką, ewentualnie zwykłe tubki. Dla mnie są wygodniejsze, bardziej higieniczne, bo też i dostęp powietrza jest znacznie ograniczony.
Słabą dostępność, raczej internetową, również można zaliczyć po stronie minusów, chociaż na ocenę samego kosmetyku wpływu nie ma.
Cena w drogeriach internetowych zachęca do kupienia i wypróbowania.
Podsumowując, ja jestem bardzo zadowolona, w działaniu absolutnie nie znajduję wad i z wielką chęcią poszukam koloru, który sprawdzi się u mnie także zimą.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie