Klasyk - to prawda. Niedoceniany, trudny, a przecież naprawdę piękny...
Pani Walewska - na to hasło w głowach większości ludzi pojawia się automatycznie skojarzenie z dostojną, dojrzałą kobietą, często w futrze i kapeluszu bądź moherowym berecie. Poważną i zdystansowaną. I na pewno mocno posuniętą w czasie.
Niektóre określenia są niewybredne (śmierdziel, straszny, dla starych bab, muchozol, okropny itp.), inne wręcz niecenzuralne i nie będę ich tutaj przytaczała, z szacunku do czytających.
Mnie, jako wielbicielkę perfum to drażni - ale wiem, że nie każdy podchodzi do zapachów tak emocjonalnie, jak ja, więc po części...wybaczam - ale tylko po części.
Bo przecież Pani Walewska to taki piękny zapach...Kawał dobrych perfum, mocno zaznaczonych w historii sztuki perfumiarskiej (zwłaszcza rodzimej) i w świadomości naszych rodaków. Bo ten klasyczny, granatowy flakonik ze złotą zatyczką i panią w kapeluszu zna chyba każdy - miały go mamy, ciocie, babcie, sąsiadki...
U mnie lubiła go moja Babcia - i chyba nadal lubi. Oprócz przywożonych z Paryża Chanel No.5 (jaki to był wtedy rarytas!), wielbiła Soir de Paris Bourjois i właśnie Panią Walewską. Ten ciemny flakonik stał dumnie na Jej toaletce, a ja jako małe, ledwo odrosłe od ziemi pisklę lubiłam od czasu do czasu powąchać koreczek...Ach, cóż za wspomnienia!
Przechodząc jednak do samego zapachu: to wspaniale ukręcony miks aldehydów (znanych chociażby z klasycznej Piątki, choć nie w takiej ilości i znacznie wygładzonych), różanych płatków, kwitnącego jaśminu i wiosennych konwalii, wilgotnych i zielonych. Gdy pozwolimy tym perfumom osiąść na skórze, gdy pozwolimy im zaznajomić się z nami, to wtedy odwdzięczą się z nawiązką.
Różano-konwaliowo-jaśminowy obłoczek będzie towarzyszył nam przez wiele godzin, by dopiero pod sam koniec odrobinę się osłodzić i przysiąść cichutko.
Te perfumy nie są słodkie - są chłodne, zimne wręcz, gorzkawe i raz suche, a raz cieplejsze i kremowo-pudrowe. Pachną letnim ogrodem po burzy - późną nocą, gdy chłód zdążył zwarzyć wszystko i pozwala odetchnąć głębiej, chociaż na chwilę.
Mocno dojrzałe, choć nie stare - absolutnie nie wyczuwam w nich ''nuty starości'' czy rozkładu.
Eleganckie - i nie da się tego ukryć. Bardzo eleganckie, dość wymagające, zarówno w stroju, jak i zachowaniu - trzpiotki lub kobiety lubiące sportowy, luźny styl się w nim nie odnajdą. Po prostu.
On wymaga odpowiedniej oprawy, wymaga...kobiecości.
Ładnej sukienki lub spódnicy, włosów ułożonych w fale lub w elegancki kok, może nawet czerwonej szminki? Wszystkich tych atrybutów przypisanych naszej płci - Pani Walewska dopełni dzieła i wydobędzie to, co najpiękniejsze, z każdej z nas.
Trwałość i projekcja to kolejne zalety tych perfum - na mnie trwają przez ok.6 h, projektują, choć dyskretnie, z klasą - lekko zaznaczając naszą obecność, bez obezwładniania innych, narzucania się czy metrowego ogona.
Cena to bajka, ale zapewne wynika to z tego, że nie są popularne - odnoszę wręcz wrażenie, że noszenie ich to pewien wstyd i nietakt... Ale cóż poradzić, myślenia innych nie zmienię ;)
W Walewskiej czuję się pięknie, ludzie komplementują, a ja wiem, że pachnę tak, jak lubię - w końcu czasami można odłożyć na bok gourmandowce, orient i inne noszone zazwyczaj zapachy.
Polecam zaznajomić się z nimi, ale po przekroczeniu pewnego wieku (co najmniej 25+) - wcześniej na pewno nie będą pasować, ale poznać je warto. A że gadają, że bancine - cóż, moja Babcia pachniała pięknie, więc...mogę i ja <3