Mówiłam już, że uwielbiam perfumy? Pewnie tak i spora część z Was wie, że kwota nie ma dla mnie znaczenia - jeśli coś mi się podoba, to kupuję to i noszę z nieskrywaną przyjemnością. Panią Walewską znam od dawna i miałam wszystkie możliwe warianty, jednak to wersja Ruby podlega w tym momencie opisowi i to jej charakter postaram się Wam przybliżyć.
Zatytułowałam moją recenzję w ten, a nie inny sposób, bo nasza Walewska to prawdziwa dama w czerwieni - nie stara baba, jak zwykło się mawiać w kontekście perfum (i nie tylko), nie PRL-owska pudernica, nie panienka - Ruby to kobieta pełną gębą, świadoma swej dojrzałej kobiecości, urody i seksapilu.
Zapach otwiera się nieco alkoholowo-owocowo - jak nalewka truskawkowa, do której pani domu dorzuciła garść malin i obficie podlała to dobrym gatunkowo alkoholem. Ta faza trwa dosłownie kilkanaście sekund, albowiem już po chwili, gdy zapach rozsiądzie się jak gość w fotelu po długiej podróży, zaczyna się nasza rubinowa przygoda. Truskawki nasączone alkoholem zostają rozgniecione na puszysty, lekki mus, maliny podobnie, a nasz deser zostaje dodatkowo podrasowany cząstkami świeżych mandarynek, poziomek i podsypany jaśminowym pyłkiem. Gdy nasycimy się do woli tym pełnym lepkiej słodyczy deserem, zostajemy uraczeni czymś jeszcze...Paczulowo-piżmowe cudo, ciekawe, co to może być? To perfumy naszej pani domu, czy może to pomieszczenie jest przesiąknięte tym aromatem, bo Pani Walewska uwielbia kadzidełka i inne zapachowe umilacze? Trudno powiedzieć, miesza się to wszystko w jedno, by na końcu zaskoczyć nas raz jeszcze - pora na drugi deser! Dżem malinowy domowej roboty, mocno dosłodzony i popcorn, świeżo uprażony! Plątają się wszystkie te zapachy, przenikają i tworzą wspólną, nierozerwalną całość.
Truskawki, maliny, poziomki, mandarynki, dżemik, popcorn i piżmowo-paczulowy obłok - i mamy to, pani w czerwieni, słodka, zmysłowa, kobieca. Zawsze uśmiechnięta, szczera i radosna, choćby świat się walił, mury runęły i powódź nadeszła - taka jest jej natura, na dobre i na złe. U niej beztroskie chwile z przyjaciółmi przeplatają się z tymi zarezerwowanymi tylko dla niej i jej towarzysza. Bo wbrew pozorom nie jest to lekki, letni owocowy kompocik dla dziewcząt w zwiewnych, elfickich sukienkach i z wiankami polnych kwiatów na głowie - to zapach dla kobiety, stuprocentowej, pewnej siebie i tego, co potrafi.
Ta kompozycja mnie powaliła na łopatki, pozostaję do dnia dzisiejszego w zdumieniu i pozytywnym zaskoczeniu. Ruby to bliska krewna Miss Dior Cherie, wiem co mówię, miałam MDCh, wielbiłam je i kochałam, płacząc rzewnymi łzami gdy zostały wycofane, dlatego radość z odkrycia damy w czerwieni była dla mnie podwójna - zwłaszcza, że Pani Walewska ma ładniejszą bazę ;).
Trwałość tego rubinowego cuda również zadziwia, na mojej skórze spokojnie trwa przez 7-8 h, po czym gaśnie, wycofując się ukradkiem, po angielsku - taka to jest ta dama w czerwieni :)
Zakochałam się, noszę Ruby z radością, nawet do jeansów, balerinek i luźnej koszuli. A gdy rozpuszczę włosy i użyję czerwonej szminki, to nie ma osoby, która by się za mną nie obejrzała - a ja czuję się wtedy jak Lady in Red, choć czerwone są tylko moja szminka i wspaniałe perfumy. Kocham <3