Duże koło ratunkowe.
Po zestaw sięgnęłam w trudnych dla mnie czasie, kiedy z moimi włosami było naprawdę źle. Moja czupryna od dawna boryka się z nadmiernym wypadaniem na tle hormonalnym. Zioła, suplementy, ćwiczenia - staram się jak mogę na to wpływać, ale czasami nadchodzą kryzysy, wobec których czuję się bezradna.
Jakiś czas temu udałam się na trzy zabiegi osocza bogatopłytkowego na włosy. Trochę pomogły, choć spodziewałam się po nich czegoś więcej. Po 3 miesiącach od ostatniego zabiegu nadszedł jednak dziwny kryzys. Włosy leciały mi jak liście z drzew na jesień. Wszystkie znane mi sposoby ratunkowe nie dawały rezultatu, chciałam nawet zapisać się do trychologa, ale panie, które rzekomo mają holistyczne podejście do klienta, okazały się zwykłymi egoistkami i naciągaczkami. Zdesperowana sięgnęłam po ów zestaw.
O mezorollerze słyszałam już jakiś czas temu. Trochę bałam się używania takiego sprzętu przeczytawszy jedną wypowiedź kosmetolożki, która stwierdziła, że samodzielnie rolując, można powyrywać sobie włosy, porobić blizny i nabawić się zakażenia (swoją drogą zanim ktoś opublikuje swoje wątpliwe mądrości, powinien się mocno nad tym zastanowić; roller przecież się dezynfekuje; nie wiem jak mocno też trzeba ciągnąć włosy, aby je powyrywać i narobić blizn).
Do odważnych (a nie łysych) świat należy, więc przeszłam do działania. Jeśli boicie się rollera, spokojnie - to tylko 0,2mm. Igiełki są naprawdę maleńkie i zabieg takim sprzętem nie boli tak jak przy osoczu bogatopłytkowym (to dopiero ból, ale jako kobieta ze stali, przetrwałam to bez mazania się).
Pierwszy zabieg odbył się bezproblemowo. Igiełki są na tyle krótkie, że właściwie słabo czuć je na głowie, jeśli ma się na niej trochę włosów. Myślę, że taka długość byłaby dobra dla osób mających czuprynę na kilka mm.
Trzeba mocno dociskać wałek do skalpu, aby poczuć ukłucia. Ja korzystałam z pomocy rąk bliskiej osoby, bo sama raczej nie dałabym rady tym sprzętem nakłuć idealnie całej bani.
Po kłuciu, nadszedł czas na ampułkę. 3ml to niestety mało, ale o dziwo starczyło, aby zakroplić większość miejsc na całej głowie (standardowo ampułki do włosów mają 5-10ml). Po zakraplaniu, nie wykonywałam żadnego masażu, tylko delikatnie wklepywałam płyn w głowę.
Trzeba liczyć się z tym, że po wałkowaniu, wyleci nam trochę pierza z głowy. Zabieg jest lekko inwazyjny, więc słabowite cebulki będą leciały. Na szczęście z każdym kolejnym zabiegiem, tych "ofiar" jest coraz mniej.
Autentycznie, już po pierwszym zabiegu, następnego dnia wyczesałam o wiele mniej włosów na szczotce. Byłam skonsternowała i poczułam wielką nadzieję...
Po trzecim zabiegu zmieniłam roller na 0,5mm i poczułam dużą różnicę. Jest to wg mnie idealna długość do tego zabiegu.
Zabieg rollerem 0,5mm nie jest przyjemny, trochę boli, oczy łzawią, kręci w nosie, a na 2-3 dzień mamy trochę obolały skalp, ale czego się nie robi dla włosów...
Oczywiście po każdym użyciu wałka, dobrze go wypłukuję w bardzo gorącej wodzie, a później spryskuję płynem z 70% alkoholu. Z aplikatorem robię to samo. Również szczotkę do włosów dezynfekuję przynajmniej 3 x w tygodniu. Trzeba pamiętać o tym, aby wałek dobrze wysechł, nim schowamy go do pudełka.
Zabieg wykonuję 2x tygodniu. Aktualnie jestem w połowie trzeciego opakowania. Z moimi włosami jest dużo lepiej, fryzura wygląda też o wiele korzystniej, pojawiła się masa sterczących antenek. Włosy nadal wypadają, ale nie w takich ilościach jak wcześniej. Jestem szczęśliwa, że trafiłam na ten zestaw, choć wydaje mi się, że większy wpływ na wypadanie ma rollowanie, niż same ampułki (one zapewne pobudzają do wzrostu).
Ode mnie mocne 4/5 (dlatego, że roller 0,2mm jest zdecydowanie za delikatny, a ampułki z płynem mogłyby mieć przynajmniej 5ml).
Szkoda, że nie ma opcji dokupienia samych ampułek bez nakłuwacza. Tak, czy inaczej polecam desperatom, którym włosy nie chcą się trzymać głowy.