Mam z tym zapachem skomplikowaną relację, w dodatku cała historia to powieść w odcinkach niepozbawiona zwrotów akcji. Zwykle perfumy rozpatruję w kategoriach lubię/nie lubię, a z tymi konkretnymi mam tak, że ciągle nie wiem.
Swego czasu tzw. storytelling produktu idealnie do mnie trafił, chciałam pędzić do perfumerii, aby poznać zapach dla kobiety wędrowca, poszukującej i wolnej, niekwestionowanej pani samej siebie. Gdy w końcu dopadłam testera spotkało mnie rozczarowanie, kompozycja nie podobała mi się ani trochę, temat uznałam za zamknięty. Kilka miesięcy później dostałam do zakupów gratis w postaci kartki zapachowej - podejście numer dwa zachwiało pierwszą oceną. Nie było fajerwerków, ale Nomade wydało mi się interesujące. Na tyle, że zaczęłam rozważać zakup, aby raz na zawsze stwierdzić, czy perfumy są "moje" czy jednak nie.
A skoro do trzech razy sztuka to na stronie perfumerii Douglas zakupiłam niestandardową pojemność 20 ml wody perfumowanej.
Buteleczka Les Mini Chloé jest urocza, mieści się w dłoni, od większych odróżnia ją brak rzemyka przy korku.
Główne nuty to frezja, śliwka mirabelka oraz mech dębowy. Kwiatowo-szyprowo. W sumie skromnie, prosto nawet, ale są to nuty rzadziej spotykane, nie tak bardzo oklepane, więc może nie tak prosto?
Jednego dnia mogłabym przysiąc, że czuję frezje (uwielbiam ich zapach), innego śliwka majaczy w oddali, a całość z drzewnymi akcentami i odrobiną przytulnego ciepła, ale nie takiego opartego na wanilii.
Chloé Nomade wydają mi się na przemian zwyczajne i nieprzeciętne, prostolinijne, ale mające to coś i nie takie, jak wiele innych.
Wącham świeżo spryskany nadgarstek i dziś czuję mirabelki w ciepłej otoczce, frezje chwilowo w odwrocie, może z czasem zakwitną?
Czas mija, a ja wciąż nie wiem, czy jestem za czy przeciw. Na pewno trudno przejść obok Nomade obojętnie i chociażby dlatego warto zapoznać się z tym zapachem.