Nie jestem osobą, która wariuje, kiedy widzi jednorożce i tego typu lukrowane postacie, ale lubiąc kosmetyki kolorowe rossmannowych marek zapragnęłam spróbować czegoś, co ma także zadziałać pielęgnująco. Produkt łączący primer i serum wydawał mi się rozsądnym wyborem w tej kwestii. Tak w moje ręce trafił Unicorn Tears. Sporo po premierze, ale ja taki zapłon właśnie mam.
Produkt ma dosyć lejącą konsystencję, bardziej wodnistą niż żelową, i przy aplikowaniu należy uważać, bo można chlapnąć nie tam, gdzie zamierzamy. Kolor, to jasny róż ze sporą dawką perłowego błysku. Łzy jednorożca jak się patrzy :-D . Zapach za to wybitnie mi nie leży, a wyczuwam mdlącą i sztuczną wanilię. Na szczęście dość szybko wietrzeje.
Kosmetyku używałam codziennie rano pod krem i makijaż. W takiej konfiguracji sprawdzał się dobrze, ponieważ bardzo szybko się wchłaniał bez żadnej zbędnej warstwy, a do tego bez problemu łączył z każdym innym kosmetykiem, kolorowym i pielęgnującym. Nie zmieniał też ich właściwości. Przez kilka ładnych tygodni używania nie wpłynął negatywnie na stan mojej reaktywnej skóry, czyli nie zapchał jej i nie spowodował stanów zapalnych.
I to chyba właściwie tyle dobrego mogłabym o nim napisać... Może poza tym, że serum przyjemnie nawilża i odpowiednio podbija działanie kremu. Jesienią i zimą często odczuwam przykre ściągnięcie, a z serum udało mi się tego w miarę uniknąć.
Jako primer nie spisał się wcale. Nie działał co prawda negatywnie, ale pozytywnych skutków również nie dostrzegłam. W żaden sposób nie wpływał na lepszą aplikację albo żywotność makijażu.
Na noc, jako serum, nie nakładałam go wcale, bo wtedy wolę zastosować coś o mocniejszym i bardziej ukierunkowanym działaniu.
Może jeszcze słów kilka o rozświetleniu. Kosmetyk posiada w sobie rozświetlającą mikę i po jego nałożeniu te drobinki widać, chociaż są bardzo drobne i jest ich stosunkowo niewiele, więc nie ma obaw o przerysowany efekt. Ale znikają one zupełnie pod makijażem. Bez makijażu za to denerwowała mnie taka fioletowo-perłowa poświata na twarzy i tak się zaczęłam zastanawiać, co przyświecało twórcy tego produktu.
W składzie dość wysoko znajduje się gliceryna (u mnie zapychania nie spowodowała), ekstrakty z owoców jagody goji, żurawiny, acai. Do tego rozświetlająca mika, zagęstnik, stabilizatory, łagodne konserwanty, substancja zapachowa i barwniki. Jak na taki produkt nie jest tragicznie. Jest w miarę krótko, substancje aktywne znajdują się wysoko w składzie i nie ma większych kontrowersji.
Kosmetyk umieszczono w szklanej buteleczce z pipetą, która się nie zacina, ale średnio sprawdza się przy takiej lejącej konsystencji. Jednak da się to okiełznać. Butelka jest barwiona na różowo i nie jest przezroczysta. Oryginalnie zapakowana w estetyczny, różowy kartonik.
Marka dostępna oczywiście w każdym Rossmannie, cena nie jest kosmiczna, ale z drugiej strony czy warto nawet tyle wydawać na taki gadżecik? Zostawię 3 gwiazdki za jako takie nawilżenie, a co za tym idzie dobry wygląd skóry, oraz brak negatywnych skutków stosowania. Ale to jednak za mało, żeby polecać albo rozważać powrót.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie