Zrobić taki celebrycki zapach, to nie wstyd!
W poszukiwaniu przyziemia, w odskoczni od niszy, zawędrowałam w rejony łatwiejsze, mniej wymagające, wydawałoby się. Po kilku zawiedzionych nadziejach trafił się Velvet Hour i jest o czym rozmawiać!
Velvet Hour wchodzi na ring, otwiera kurtynę słodyczą: gęstą, miodowo-gryczaną. Słodycz jest tak mocna, że aż drapie w gardle. Bursztynowa, pięknie lśniąca w blasku reflektorów, z odrobinę brudną, frotową przepaską na nadgarstku, która wsysa zmęczony pot z czoła. Jeśli ktoś stanie bliżej sceny, to wpadnie w sidła słodkiej, fizjologicznej mdłości., więc należy być ostrożnym.
W drugim narożniku, idący tropem miodowej słodyczy, pojawia się gorzkawy ślad, który będzie się starał zbalansować i zrównoważyć bezmiar słodkiego miodu.
Siadam na krzesełku dla widowni, zakładam nogę na nogę i patrzę na scenę, na której zmagać się będzie miodowa słodycz z miodową goryczą.
Przyglądanie się tym słodko-gorzkim zapasom jest bardzo zajmujące: raz słodkie na górze, a w następnej sekundzie turla się pod gorzkim. I na odwrót i tak w kółko! Ani jedna ani druga siła nie ma zamiaru ustąpić ito jest dobre, bo przez cały czas trwania zapachu niespokojnie wącham nadgarstek i zastanawiam się, co będzie dalej, kto wygra, czym mnie zaskoczy? Nawet, gdyby nie było juz nic zaskakującego, to i tak jest pięknie. Siedzę z boku, czekam.
Po tych widowiskowych zapasach, w których nikt nie wygrał, nieśmiało, powolutku wchodzi frezja: lekko pudrowa, koniecznie żółta. Zerka nieśmiało na boki czy zapaśnicy skończyli walki i czy nikt z widowni już nie patrzy. Scena jest jasno oświetlona, widownia ciemna, więc frezja nie widzi, że sala jest jeszcze pełna. Skrada się cichutko, bokiem, chyłkiem, niepostrzeżenie. Wchodzi, zasiada na małym stołeczku pośrodku sceny, nieruchomieje i wszystkim się wydaje, że siedziała tak od samego początku. Rączki splecione na kolanach, głowa wdzięcznie odchylona na bok, wzrok nieobecny: kokietuje i udaje, że jej nie ma. Udaje, że recytuje poezję.
Widownia robi się znudzona, ten i tamten opuszcza salę, nie ma zapasów, nie ma walki - nie ma oglądalności.
Ja jeszcze chwilę czekam i dostaję nagrodę za cierpliwość.
Frezja siedzi i udaje, że jej nie ma, że nic nie robi. Patrzę dokładniej, na bok, do pierwszego rzędu, a tam siedzi zahipnotyzowany, przystojny brunet. Brunet jest paczulą, ciemną, zakurzoną, tajemniczą. Czeka na koniec widowiska, wlepiony wzrokiem we frezję. Czeka, aż wszyscy wyjdą i zostaną tylko we dwoje. Zostaną, przywitają się czule i ulecą razem a światło zgaśnie.
A trwałość dobra :D
Używam tego produktu od: jakiegoś czasu
Ilość zużytych opakowań: flakonik idzie