NA CO MI to było! Sama się sobie dziwię, że go zużyłam.
Jakoś nie ciągnie mnie do produktów Nacomi, ale skusiła mnie promocja w Hebe, gdzie zapłaciłam za niego niecałe 12 zł za 80 ml.
Lubię toniki, bo bez nich moja tłusta cera potrafi wyglądać gorzej. Czasem też kupię jakiś hydrolat zamiast toniku, po prostu dla odmiany.
Nie sądziłam więc, że ten gagatek zmęczy mnie już od pierwszych użyć.
Gdy go kupowałam, to wizualnie nie zauważyłam w nim nic dziwnego. Po prostu przezroczysty, lekko żółtawy płyn w małej, zgrabnej buteleczce.
Zanim wzięłam go do codziennego stosowania przeleżał jakiś miesiąc w moim pudełku z zapasami, które trzymam w szafie.
Po tym czasie zauważyłam, że pływają w nim jakieś paprochy, na pewno nie było ich wcześniej. Pomyślałam, że może się zepsuł, ale przecież nie otwierałam go aż do tej pory, słońca też nie widział.
Mimo to postanowiłam zacząć go używać.
Atomizer rozpyla bardzo delikatną chmurę, zamiast standardowych 4-6 psików dawałam nawet kilkanaście, bo miałam wrażenie, że gubią się gdzieś w powietrzu między opakowaniem a twarzą.
"Ucierpiała" na tym wydajność, bo zużyłam go w miesiąc.
Mojej tłustej i raczej niewrażliwej cerze hydrolat nie przyniósł żadnych pozytywnych efektów.
Spinał skórę, lekko wysuszał, zaczynały pojawiać mi się drobniutkie krostki na czole, a oprócz tego podskórne bolące bąble. Po kilku aplikacjach w górnej części policzka pojawiło mi się coś jak egzema - suche, czerwone, łuszczące się miejsce. Co dziwne, zniknęło dosłownie w ciągu 3 dni bez śladu.
Płyn uwrażliwił mi skórę w okolicy brody, ust i nosa, bo nakładając sprawdzony krem, którego używałam od kilku miesięcy, czułam nieprzyjemne gorąco, pieczenie i szczypanie. Taki stan trwał około 2 tygodni, a potem nagle wszystko ustało i płyn zaczął zachowywać się na mojej twarzy prawie tak, jak cała reszta toników. Prawie. Zostało tylko spięcie skóry, więc nakładam kolejne kosmetyki zanim wysechł do końca. Kilka razy zdarzyło się, że całe policzki miałam czerwone, jak przy relacji alergicznej (chociaż alergiczką nie jestem).
Strasznie nie podobał mi się jego zapach. Liczyłam na fajny i świeży powiew aloesu, a dostałam smród jak w lakierze w sprayu, np. do samochodu. Z tego powodu aplikowałam go na wdechu, bo gdy go poczułam zbierało mi się na kaszel.
Nie otwierałam też oczu od razu po rozpyleniu, a czekałam kilkanaście sekund aż cząsteczki wokół mnie opadną. Inaczej piekły mnie tak, jak przy krojeniu cebuli, choć oczywiście trwało to tylko chwilkę. Nieco pomogło psikanie na dłoń i wklepywanie w twarz.
Podsumowując... No kurczę blade! Co za dziwny, żeby nie powiedzieć zły, kosmetyk! Czy on się zepsuł, czy naprawdę jest taki okropny? Nie miałam do tej pory gorszego hydrolatu/toniku. Żaden nie wywinął mi aż takiego numeru.
Jedynym plusem jest naprawdę urocza butelczyna, ale czy kupuje się kosmetyk wyłącznie dla opakowania?
Nigdy więcej. Dałabym mu minusowe gwiazdki, gdyby była taka możliwość.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie