Jestem amatorką przeczystych, prostych, i przez to naturalnych nut. Ale jako wielbicielka perfumiarstwa w ogóle muszę i chcę otwierać się na nowe wonie. Zazwyczaj nie toleruję irysa w perfimach, a paczula to dla mnie stąpanie po cienkim lodzie - paczula może być cudowna, ciepła i otulająca, lub zalatywać ziemniaczkami z piwnicy lub kościelnym kadzidłem. Tutaj kompozycja jest z pewnością ciekawa, dość skomplikowana, trochę jak krzyżówka dla nosa, a jednocześnie cierpliwy trener olfaktoryczny. Oswaja z zapachami kadzidlanymi, jednak dla mnie nie jest to oswojenie na tyle mocne, bym mogła po prostu polubić Autour de minuit.
OPAKOWANIE
Opakowania w tej serii YR są co najmniej kontrowersyjne. Dla niektórych idealnie proste, dla innych - zbyt mało wyrafinowane. Pracuję w laboratorium i mam zamiłowanie do prostoty, ponadto nie trzymam flakonów na widoku, więc zaliczam się do tej pierwszej grupy. Każdy flakon, dowolnej objętości (swoją drogą, super, że firma daje możliwość zakupu zalewie 10 ml) jest z białego szkła, z prostą, lecz piękną etykietą, w białym kartoniku zabezpieczonym czarną wkładką przed światłem. Atomizer daje odpowiednią porcję - jedno psiknięcie wystarcza mi do perfumowania włosów, do ciała używam 2 porcji.
ZAPACH
Kiedy kupowałam te perfumy, miałam wątpliwości. Ale w promocji kosztowały 22 zł, więc stwierdziłam, że wypróbuję. A nuż się spodoba?
Zapach jest na pewno ciekawy. Jest konkretny, to nie lekki zapach na lato, lecz pełny, soczysty, przyprószony i odymiony aromat. Widać w nim walkę dwóch nut o uwagę - słodkiej mandarynki, może trochę irysowej, z dymną, naprawdę dymną paczulą. Ale po kolei.
Na początku czuć mandarynkę przemieszaną z irysem. Dzięki temu irys nie jest aż tak pudrowy, lecz orzeźwiony. Jest nadal ciepły i kwiatowy, ale nie dusi i nie przytłacza. Jednak u mnie na włosach tuż po aplikacji czuć... dymną paczulę! I to wyraźnie. To dość ciekawe, bo w zależności od kąta wąchania skóry i włosów wyczuwam albo irysa z mandarynką, albo przedzierającą się, leżącą jak kłoda paczulę. Kojarzy mi się ona właśnie z takim starym metalem, odymionym drewnem, drewnianym wnętrzem wędzarni. To woń dość ostra, charakterystyczna i przebijająca, wręcz dominująca od pierwszego momentu. Dla mnie to nie do końca dobre rozwiązanie, bo przez to początkowo lekkie perfumy nabierają ciężkiego, smolistego wręcz charakteru. Nie wiem, czy o to chodziło. Ja zdecydowanie wolałabym wyciszoną paczulę, a tak staje się to zwierzęce, naturalistyczne, ale dla mnie niezbyt pociągające. To chyba główny zarzut do kompozycji. Na pewno nadaje to perfumom oryginalności i jakiegoś takiego pazura, ale to pazur osmalony, który próbuje poprawić sytuację, trzymając bukiecik kwiatów i owoców.
Czasami jest tak, że klasyczny podział na 3 etapy rozwijania się zapachu powinien być zaburzany. Tutaj trudno mi osądzić. Moja obiektywna strona każe chwalić fakt, że zapach nie jest jednoznaczny, że jest nieprzewidywalny i zależy od niuchnięcia - ale z drugiej strony jakoś nie mogę się przemóc. Co kto lubi.
TRWAŁOŚĆ
Zapach jest niezwykle trwały, jak na One Collection. Na włosach - 6 godzin, na skórze 5. Jest to dobry wynik dla mnie. Zauważyłam, że bardzo trwałe perfumy są też intensywne w zapachu, a tego unikam, zwłaszcza w domu lub pracy, gdzie nie ma ucieczki od intensywnych perfum ;)
CENA
Cena każdego zapachu z tej linii jest odrobinę zbyt wysoka. Oczywiście YR zawyża ceny, by potem mieć z czego trzaskać obniżki i mimo nich zarabiać, ale jednak - ponad 200 zł za flakon to cena, której nie powstydziłyby się luksusowe marki z Douglasa. A YR to jednak średnia półka cenowa i tak powinno pozostać - ta marka moim zdaniem nigdy nie będzie luksusowa, bo za średnią półkę konsumenci ją lubią.
Polecam perfumy miłośniczkom ziemistej, dymnej wersji paczuli i pudrowego, lecz cytrusowego irysa. Pudru dodaje tu też wetiweria, ale jest jej naprawdę mało, wręcz jest niewyczuwalna. Scenę bierze walka smoły i pudru ;)