Dawno już nic nie zrecenzowałam. Powrót do tego mojego stukania w klawiaturę postanowiłam zacząć od Neroli właśnie.
Niejednokrotnie podkreślałam, że neroli kocham miłością dozgonną i kropka. Swego czasu byłam na śmierć zakochana w yves-rocherowym kwiecie pomarańczy z serii Pur Desir. I jak to zwykle bywa z moimi wielkimi miłościami perfumeryjnymi- postanowiono je wycofać. Długo wypłakiwałam oczy w poduszkę i szukałam kolejnego ideału. I kiedy myślałam, że odnalazłam go w Nerolia Bianca Guerlain, ta postanowiła spłatać mi psikusa i przeistoczyć się w chemiczną, słodką oranżadkę pomarańczową.
I wtedy nagle Yves Rocher zaanonsował swój nowy zapach z mojej ulubionej serii Secret d\'Essences o nazwie, która przyprawiła mnie o szybsze bicie serca. NEROLI. Kiedy już poznałam w końcu tę nowość, wybaczyłam YR wszystko. Wybaczyłam wycofanie serii Pur Desir. Wybaczyłam wycofanie pięknego Iris Noir. Wybaczyłam, albowiem Neroli to właśnie mój Święty Graal w kategorii "kwiat pomarańczy". Już nie muszę dłużej szukać. Mam, znalazłam i niech teraz Yves Rocher nawet nie waży się myśleć o wycofaniu tej wody, bo znajdę i powyrzynam wszystkich za to odpowiedzialnych.
Jakie zatem jest yves-rocherowe Neroli? Jest przepiękne. Jest chłodne, a zarazem ciepłe. Gorzko-słodkie. Musujące niczym najlepszy wytrawny szampan. Świetliste i radosne. Iskrzy na skórze, musuje i uderza do głowy. Poprawiają mi humor, pobudzają do życia. Neroli to takie trochę moje różowe okulary. Kiedy je noszę, chcę się uśmiechać. Chcę mówić ludziom miłe rzeczy. Chcę dzielić się z innymi swoją radością. Żeby nie było- Neroli nie są infantylne. To zapach elegancki, a jakże. Kobiecy, chociaż śmiem przypuszczać, że na niektórych męskich skórach mogłyby pachnieć zaskakująco dobrze. Raczej dyskretny, nie zwala się na otoczenie jak grom z jasnego nieba, chociaż wyczuwalny. W moim przypadku zadziwiająco komplementogenny.
Neroli od YR to naprawdę niesamowita mieszanka gorzkiego i obezwładniającego neroli, słodkiego i upajającego kwiatu pomarańczy, musujących niczym w diorowskim Pure Poison cytrusów, delikatnych zielonych liści i ciepłego, cielesnego piżma. Dzięki Bogu, Yves Rocher uniknęło chemicznych nut musującej oranżadki w proszku. Neroli to zapach biały i wietrzny, delikatny jak muślin i miękki jak kaszmir. Cielesny, ale nie w fizjologiczny sposób. Są jak miękka, naga i jasna kobieca skóra pod delikatną, białą, jedwabną pościelą.
Najpiękniej pachnie na skórze w słoneczny, wietrzny dzień kończącego się lata. Cudownie komponuje się z nadmorskim powietrzem, chłodną, morską bryzą. To właśnie nimi pachniałam całe lato i to właśnie one wzbudzały największy zachwyt otoczenia na nadmorskich wakacjach pod koniec sierpnia. Mam wrażenie, że letni, chłodny wiatr i ostatnie promienie wakacyjnego słońca wydobywają z nich to, co najpiękniejsze.
Nie wiedział co mówi ten, kto powiedział, że kocha się tylko raz. Ja miłości mam wiele. Neroli jest jedną z nich. Kocham, robię zapasy i drżę z niepokoju o jej los.
Flakon piękny. Najpiękniejszy z całej serii. Podoba mi się ta elegancja i minimalizm w duchu retro. Zdjęcie reklamowe idealnie oddaje ducha tych perfum. Trwałość zadowalająca, w moim przypadku jest to +/- 7 godzin.
Na koniec chciałabym podziękować Yves Rocher oraz Pani Veronique Nyberg za to, że dali mi mojego pomarańczowego Świętego Graala.
Czy kupię ponownie? Myślę, że ta recenzja jest wystarczająco wyczerpującą odpowiedzią na to pytanie.
Używam tego produktu od: 14 lipiec 2014
Ilość zużytych opakowań: w trakcie 1 flakonu 50 ml, drugi czeka w zapasie