W7 It's a Matte Made in Heaven Foundation Matujący podkład do twarzy

Czasem można się pozytywnie zaskoczyć :) I tak się stało po przetestowaniu recenzowanego podkładu. Najpierw miałam próbkę, po której zamówiłam pełnowymiarowy produkt w kolorze Buff (wszystkie chyba Buffy mi się sprawdzają). Podkład o standardowej pojemności, z pompką, w ładnej matowej buteleczce. Raczej z gatunku tych rzadszych, ale w niczym to nie przeszkadza, choć oczywiście trzeba uważać, by sobie czegoś tam nie pochlapać (i nie mieć przechlapane). No, nie zdarzyło mi się. Podkład u mnie najlepiej wygląda zaaplikowany gąbką, na niemal każdy krem, jedynie nie sprawdzałam na tłustym, bo ostatnio oddzieliłam sobie kremy na te rano i na te wieczorno-nocne ;) Nałożony jedną warstwą, bardzo ładnie przykrywa moje przebarwienia, piegi, ujednolica cerę w sposób bardzo zadowalający. Nie należy do szybko zastygających, ale też nie błyszczy się, nie lepi, nie tworzy mokrej skóry. Ja się przyzwyczaiłam przypudrowywać każdy podkład, tak też robię i z tym, ale bardzo leciutko. I bardziej po to, by ułatwić sobie nałożenie pozostałych kosmetyków na twarz. Potem bardzo ładnie to wygląda. Podkład trzyma się bardzo przyzwoicie, owszem, ściera się przy okazji wycierania nosa - który podkład przetrwa? Maseczka raczej mu nie straszna :) W strefiie T przy mojej mieszanej cerze wyświeca się akceptowalnie tak po 5-6 godz., gdzie inne podkłady robią dyskotekę po 2-3, więc naprawdę to niezły wynik. Kolor nie ciemnieje, nie tworzy pomarańczki, dla mnie to prawie ideał. Piszę "prawie", bo ja ideał mam, ale ciągle niedostępny, więc w tej chwili W7 wchodzi na jego miejsce.