Kocham klasycznego złotego Zen'a, dawno temu zakupiłam tą wersję, która skutecznie odstraszyła mnie od testowania innych zapachów z tej linii. Zacznijmy od opakowania, jest po prostu piękne, purpurowe, ozdoba toaletki, taki sam jak cała seria ( czyli korek wielkości reszty opakowania). Nie był to zakup w ciemno, powąchałam je wcześniej, ale tylko na papierku,i pobiegłam do kasy... No cóż.... Zapach wg mnie jest nietuzinkowy, mało przypomina pierwowzór, chociaż w pierwszym niuchu czuć odrobinę dna oryginału ( piżmo, frezja i ambra są obecne w obu wersjach), no i w sumie to by było na tyle.... Ten zapach jest bardziej słodki, taki kompocik owocowy, gdybym nie sprawdziła nut to pierwsze wrażenie na mnie robi owocowe, a jest to zapach kwiatowy, ma wprawdzie cytruska yuzu, ale ja wg go nie czuję :(, po pierwszym powąchaniu myślałam, że pachną jak kwiat wiśni :).no nic, nie każdy ma nos perfumiarza ;). Z perspektywy czasu wiem, że ten mój chwilowy zachwyt wynikał z obecności konwali, frezji, turberozy i ambry bo kocham te nuty od zawsze. Sam zapach nie dorasta oryginałowi do pięt, nie ma w sobie nic złożonego, nie układa się ładnie, nie iskrzy i nie rozwija się w miarę czasu. Jestem jaki jestem, to co czujemy po powąchaniu korka to w sumie wszystko, i nie byłoby tragedii gdyby nie trwałość.... Ehhh, to są jedne z najbardziej nietrwałych perfum jakie posiadam obecnie w swojej kolekcji, nie pierwsze wprawdzie, ale jakoś tak ciężko mi je zużyć... To jest paradoks tych perfum, czasami lubię zapach, ale ma słaba trwałość więc po prostu zlewam się nim globalnie i dopryskuje w ciągu dnia, aż zużyje, i w zależności od stopnia lubienia, niektóre zakupie ponownie pomimo trwałości. Ten Zen jest natomiast takim zapachem, że nie wiem kiedy miałabym go używać, niby letni, ale nie, bo trochę dusi, na wieczór za słaby, na formalne uroczystości odpada, więc mam go już parę lat i nawet nie jestem w połowie opakowania. Gdy go wącham to go lubię, a na sobie to chwile ulotne i już go nie ma...