Viktor & Rolf Flowerbomb Ruby Orchid EDP 

Urodziwy. Flowerbomb, ale dodatki ma inne, tu jest bardziej owocowo-kwiatowo, zapach jest mniej jednoznacznie slodki. Nie zachwycil mnie bez reszty, ale zdecydowanie mi sie podoba, nosilam go z ogromna przyjemnoscia. Nieco do zyczenia pozostawia trwalosc, pod koniec dnia juz go wlasciwie nie czuje - ale ze w ciagu dnia ciagnie sie za nosicielka upojna smuga, to spokojnie moge mu to wybaczyc :-).

Otóż wstęp to nawiązanie do protoplasty, ale wzbogacone owocowymi akordami. Zdecydowanie czuć DNA klasyka, lecz po paru minutach całokształt coraz bardziej odbiega od oryginału i żyje własnym życiem. Wanilia z brzoskwinią wręcz rozkwitają i przejmują scenę. Zapach jest mocny i esencjonalny, a słodycz jest intensywna i momentami wręcz pylista oraz subtelnie pudrowa, ale nie w sposób retro, ale bardzo współczesny i raczej przypomina podmuch cukru pudru niż kosmetycznego talku. Co prawda nazwa perfum to Ruby Orchid, lecz orchidea nie jest nutą pierwszoplanową. Po prostu nie narzuca się i robi tu raczej za tło oraz przełamuje kompozycję, przez co całość nie jest lepka i męcząca. Całość odbieram jako miks klasycznej wersji z Flowerbomb Nectar. Czy zaskakująco? Według mnie nie ma tu nic odkrywczego, lecz mimo wszystko zapach wypada naprawdę nieźle i fajnie się blenduje ze skórą. Aromat jest zdecydowanie zdominowany przez akordy waniliowe w wydaniu zmysłowym i uwodzicielskim. Wyraźnie czuć, że obecna tu wanilia jest z tej wysoko-półkowej, co jeszcze bardziej podbija atrakcyjność woni. Parametry perfum prezentują się całkiem dobrze! Długo ciągnie się za nosicielem spory ogon. Wytrzymują na skórze dobrych 6-7 godzinach. Osobiście lubię takie dobre słodziaki. I Flowerbomb Orchid całkiem wpisuje się w tę kategorię.Hejka hej w niedzielny poranek! Dzisiaj recenzja Rubinowej Orchidei od Viktora i Rolfa! Otóż wstęp to nawiązanie do protoplasty, ale wzbogacone owocowymi akordami. Zdecydowanie czuć DNA klasyka, lecz po paru minutach całokształt coraz bardziej odbiega od oryginału i żyje własnym życiem. Wanilia z brzoskwinią wręcz rozkwitają i przejmują scenę. Zapach jest mocny i esencjonalny, a słodycz jest intensywna i momentami wręcz pylista oraz subtelnie pudrowa, ale nie w sposób retro, ale bardzo współczesny i raczej przypomina podmuch cukru pudru niż kosmetycznego talku. Co prawda nazwa perfum to Ruby Orchid, lecz orchidea nie jest nutą pierwszoplanową. Po prostu nie narzuca się i robi tu raczej za tło oraz przełamuje kompozycję, przez co całość nie jest lepka i męcząca. Całość odbieram jako miks klasycznej wersji z Flowerbomb Nectar. Czy zaskakująco? Według mnie nie ma tu nic odkrywczego, lecz mimo wszystko zapach wypada naprawdę nieźle i fajnie się blenduje ze skórą. Aromat jest zdecydowanie zdominowany przez akordy waniliowe w wydaniu zmysłowym i uwodzicielskim. Wyraźnie czuć, że obecna tu wanilia jest z tej wysoko-półkowej, co jeszcze bardziej podbija atrakcyjność woni. Parametry perfum prezentują się całkiem dobrze! Długo ciągnie się za nosicielem spory ogon. Wytrzymują na skórze dobrych 6-7 godzinach. Osobiście lubię takie dobre słodziaki. I Flowerbomb Orchid całkiem wpisuje się w tę kategorię.