Lubię pomadki - a najbardziej te satynowe, o kremowej formule, odbijające światło delikatnie błyszcząca taflą, nadając wargą połysk i świeżość. Najlepiej czuję się z efektem lekko 'mokrych' ust. Maty są eleganckie i trwałe, więc warto mieć przynajmniej jedną sztukę w swojej kosmetyczce na większe wyjścia, jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że matowe usta są takie... nudne. :/ Poza kolorem, nic się tam nie dzieje. Do tego sucha, ciężka, pudrowa formuła nie daje żadnej przyjemności w noszeniu. Firma Lancome postanowiła stworzyć coś ultralekkiego, z efektem "nagich ust". Czy aby na pewno?
Posiadam odcień 888 "French Idol" - na mojej bladej cerze wygląda inaczej, niż na zdjęciach przykładowych zalewających internet. Nie jest to wino wpadające w brązowo-ceglaste tony; u mnie to wino różane z dodatkiem soku z malin (dołączam zdjęcia poglądowe odcienia - ten odpowiada rzeczywistości). Bardzo ładny, prawda?
... Też tak uważam.
Jest extra, bo zawiera extra-KT z róży i ceramidy, co miałoby nadać "efekt subtelnego rozmycia"; być może da radę zrobić nim ombre, jeśli ktoś potrafi, bo sztyft jest rzeczywiście miękki, formuła kremowa, a delikatna pigmentacja pozwala na budowanie intensywności koloru. Barwi także 'mokry' fragment ust, świetnie! :) nie akceptuję szminek, które zawodzą pod tym względem, gdzie pigment łapie tylko suchą skórkę. Nie zauważyłam skutków pielęgnacji pomimo składu, który to sugeruje (nie będę za to obniżać oceny, bo w kolorówce zwracam uwagę przede wszystkim na kolor i tego typu aspekty, wszystko inne to miłe bądź mniej miłe skutki uboczne), ale na szczęście szminka nie wpływa niekorzystnie na skórę ust. Jest bardzo trwała, wgryza się w wargi; nawet po zjedzeniu pączka z bitą śmietaną, kolor nie zniknął. Rzeczywiście, da radę utrzymać się na ustach do 12 godzin pod warunkiem, że będziemy się z nią obchodzić w miarę łagodnie. W miarę - to znaczy - lekkie śniadanie, normalny polski obiad dwudaniowy, słodki deser, kompot, czarna kawa, wino, kilka papierosów, kilka cmoknięć w policzek, batonik, lekka kolacja - przetrzyma to, choć oczywiście nie będzie wyglądać tak spektakularnie, jak przedtem - kolor straci swoją głębię, ale nadal będzie obecny.
Tak jak wspominałam na wstępie, najbardziej lubię pomadki satynowe (nie szkodzi, że są mniej trwałe) i do nich moje usta są przyzwyczajone. Być może rzeczywiście Absolu Rouge jest lekka - jak na macik; ja, jako zwolenniczka satyny czuję ją na ustach, czuję tę delikatną pudrowość, czuję też nieznaczne mrowienie jak przy użyciu delikatnego mentolowego olejku (nie przeszkadza mi to), więc o "nagich ustach", które jest nam rzekomo zagwarantowane, można zapomnieć. Jest wygodna, ale bez przesady. Możliwe, że maniaczki matów zaprzeczą wszystkiemu, co tu napisałam - no, możliwe! Na pewno pomadka jest dużo lżejsza od linii Rouge Velvet czy Rouge Fabeleux od Bourjois, nie pozostawia też gipsowego wykończenia ust, tylko właśnie takie matowo-kremowe.
Na pochwałę zasługuje także bardzo ładne opakowanie - uchwytna tutka z delikatnym perłowym połyskiem w kolorze... kawy z mlekiem z dodatkiem płatków fioletowej róży :P uzupełniona złotymi elementami z niewielkim wgłębieniem na palce. Szczyt zatyczki ozdobiony został tłoczonym stempelkiem z wizerunkiem róży - co w przypadku Lancome nikogo nie powinien dziwić, mimo to - zachwyca. Całość przypomina mi starodawną, elegancką pieczątkę, którą kiedyś używały damy podczas pakowania listu do koperty.
Jestem bardzo ciekawa opinii dziewczyn, które z matami żyją za pan brat - to głównie im polecam tę pomadkę. Czy ta pomadka jest dla was lekka i czy naprawdę nie czujecie jej na ustach? Ja czuję taką kremową kołderkę - coś, co otula usta, ale jednocześnie ich nie 'usztywnia'.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie