Zimą częściej używam masek do rąk, szczególnie teraz, gdy korzystam na co dzień z preparatów do dezynfekcji rąk na bazie alkoholu, które je przesuszają. Potrzebuję więc systematycznej pielęgnacji dłoni, by wyglądały na zadbane. Po falstarcie z maseczką Eveline SOS, która była kłopotliwa i nie dała się łatwo usunąć, postanowiłam dać szansę produktowi Perfecty z tej samej kategorii. Skusił mnie szafir, zawarty w peelingu. Maseczkę kupiłam w Rossmannie za 2,19 zł w promocji.
Od pierścionka do peelingu:)
Produkt składa się z szafirowego peelingu do rąk oraz maski-serum w dwóch oddzielnych, ale połączonych ze sobą opakowaniach. Ten duet ma zapewniać dłoniom regenerację i ochronę oraz złuszczanie i ich odnowę.
Szczególnie ciekawa byłam tego sproszkowanego szafiru. Kamienie szlachetne w kosmetykach zawsze wzbudzały moje zainteresowanie. Ale szafir dotąd kojarzył mi się wyłącznie z pierścionkami. Okazuje się jednak, że pełni też inną rolę. Jest polecany szczególnie kobietom 50+. Bo jego mikrokryształki ujędrniają skórę i pobudzają procesy regeneracji, a także poprawiają koloryt skóry. Skąd pomysł, by go wykorzystać w peelingu? Pewnie stąd, że sproszkowany szafir doskonale ściera martwe komórki naskórka, wyraźnie wygładzając skórę. A skoro tak, to musi być dobrze – pomyślałam, rozpoczynając mój domowy zabieg.
Chaos w przekazie
Maseczka, nazwana SPA domowy manicure, znajduje się w saszetce o pojemności 2x6 ml. Szata graficzna maseczki w moim odczuciu nie jest zachęcająca. To odcienie brązu i rozwodnionej kawy z mlekiem z logo marki na złotym tle. Szczerze mówiąc spodziewałam się jednak kolorystycznego nawiązania do szafiru, który jak wiadomo ma niebieską barwę. Ale producent zadecydował inaczej. Szkoda, bo nie lubię takiego chaosu w przekazie.
Peeling szafirowy, zapach owocowy
Zacznę od peelingu, bo to jego najpierw należy użyć, przygotowując dłonie do dalszej pielęgnacji. Saszetka z peelingiem rozerwała mi się w zupełnie innym miejscu, niż zwyczajowe, gdy tylko wykonałam ten nieskomplikowany ruch odrywania jej opakowania, w zaznaczonym przez producenta miejscu. Oczom moim ukazał się biały peeling, o kremowej konsystencji, którym przez 5 minut masowałam mokre dłonie. W mojej łazience unosił się w tym czasie owocowy zapach, przypominający gumę do żucia dla dzieci lub cukierki rozpuszczalne. Taki aromat może się podobać lub nie. To kwestia gustu. Mnie nie zachwycił, bo nie tego się spodziewałam w masce dla dorosłych. Najważniejsze jednak, że drobinki zawarte w peelingu bardzo dobrze wykonały swoją pracę na moich dłoniach. To co miało zostać złuszczone, takie się stało. Dłonie po tym zabiegu były wygładzone i przyjemne w dotyku. Chętnie kupiłabym po raz drugi sam peeling:)
Maska-serum czyli historia lubi się powtarzać
Jeśli powiem, że saszetka rozerwała mi się tak samo, jak w przypadku peelingu, to będzie to prawda, a nie wytwór mojej wyobraźni. Choć sama byłam tym zbiegiem okoliczności zaskoczona. W każdym razie stało się i musiałam wygrzebywać maskę z opakowania, a nie ją wyciskać, gdyż opakowanie prawie nie istniało.
Gdy mi się to udało zobaczyłam, że maska ma biały kolor, jest wystarczająco gęsta, by nie spływać z rąk. Pachnie tak samo, jak peeling. Niestety. Dobrze się ją aplikuje. Nie ma jej przesadnie dużo, na pewno wystarcza tylko na jedną aplikację. Nałożona na dłonie po niedługim czasie zmienia się z białej w przezroczystą, dość tłustą warstwę. Gdy tak z nią tkwiłam przez piętnaście minut przed telewizorem odczuwałam przyjemne chłodzenie.
Po upływie zalecanego czasu zostało jej na moich dłoniach jeszcze sporo, gdyż kiepsko się wchłania. Ma w swoim składzie parafinę, więc pewnie ona jest za to odpowiedzialna. Pozostałości próbowałam wmasować, jak zalecał producent. Swoją drogą, to już drugi raz, gdy takie zalecenia nijak się mają do rzeczywistości. Maski z parafiną bowiem się nie da wmasować, bo się ślizga po dłoniach. Dałam rade ją w miarę usunąć, gdy wpadłam na pomysł, aby wklepać pozostałości w ręce. Rezultat był lepszy. Niestety nie znikła do końca i nieco się lepiła na moich dłoniach, więc starłam ją delikatnie ręcznikiem papierowym.
Efekty? Mizeria...
Ten akapit powinien być najdłuższy w całej recenzji, bo o to przecież w maskach chodzi, by działały. Ale nie będzie, choć bardzo bym chciała. Powód? Po zabiegu SPA moje dłonie były wygładzone, a ich skóra jakby jaśniejsza. To całe działanie tej maseczki Perfekty. Nie zaobserwowałam natomiast nawet minimalnego nawilżania. Moje dłonie były dziwnie przesuszone. Jedyne co utrzymywało się na nich, to cukierkowy zapach. I to przez kilka godzin. Po pół godzinie od zakończenia zabiegu zaś nie było śladu, że go w ogóle robiłam. A gdzie regeneracja i ochrona? Mizerny to wynik, niestety i kolejne rozczarowanie produktami tego typu.
Poszukiwania trwają nadal
W związku z tymi moimi gorzkimi żalami będę nadal poszukiwała odpowiedniego produktu z tej kategorii, który zadziała na moich dłoniach, jak należy. Gdybym miała oceniać sam peeling byłabym na „Tak”, bo rzeczywiście spełnił bez zastrzeżeń swoją rolę. Ale w parze, to SPA dla dłoni, niestety nie wygra wyścigu, który ja sędziuję.
Zalety:
- Cena
- Peeling, który bardzo dobrze wypełnia swoje zadanie – złuszcza naskórek i pozostawia dłonie miękkie w dotyku
- Maska wygładza twarz i nieco ją rozjaśnia
- konsystencja
Wady:
- Opakowanie trudno otworzyć. Oba mi się rozerwały
- Zapach, jak guma dla dzieci lub cukierki rozpuszczalne
- Maskę dość trudno usunąć z dłoni. Poprzez masowanie, jak chce producent się tego zrobić nie da, trzeba ją wklepać lub zetrzeć papierowym ręcznikiem
- Maska nie nawilża ani nie regeneruje dłoni
- Dłonie po jej zastosowaniu są przesuszone
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie