Moim ulubieńcem wśród maseł do demakijażu (bo taką formę w pierwszym etapie oczyszczania lubię najbardziej) od lat jest Bandi, ale moja natura testerki kosmetycznej nie pozwoliła mi minąć beznamiętnie półki drogeryjnej, z której aż kusiły mnie opakowania kosmetyku, którego jeszcze nie miałam okazji spróbować, a samą markę MesoBoost bardzo chętnie chciałabym szerzej poznać.
Od razu zaznaczę, że nie noszę skomplikowanego makijażu, przy którym produkt do demakijażu musiałby się czym szczególnym wykazać. Natomiast stosowanie filtrów, z tego co się orientuje, aby dobrze je usunąć ze skóry, wymaga stosowania takich właśnie preparatów jak masła czy olejki (a te akurat lubię w drugiej kolejności). Codziennie więc wieczorem wchodzi u mnie dwuetapowe oczyszczanie również z tego względu, że sprawia to mnie i mojej skórze ogromną przyjemność.
- OPAKOWANIE: kosmetyk znajduje się w dużym, plastikowym słoiku, które ma jednak oszukane dno, bo w środku jest zaokrąglone. To też sprawiło, że przy drugim, albo trzecim użyciu cała bryła kosmetyku oderwała się od powierzchni i zaczęło po naciskiem palca kołysać (mniej więcej tak to wygląda, jak prezentuję na zdjęciu).
Nie jest to na tyle problematyczne, by widzieć to jako minus kosmetyku, tym bardziej, że do opakowania dołączona jest szpatułka i wyciągając kosmetyk za jej pomocą masa masełka się nie rusza.
Ok. Przejdę jeszcze do samego odbioru wizualnego produktu, bo tu jest bardzo w moim stylu. Prostata i taki wręcz apteczny, stonowany wygląd, czytelność i jasność to moje klimaty jeśli chodzi o szatę graficzną każdego kosmetyku.
- KONSYSTENCJA: produkt jest zwarty, ale bez problemu nabiera się na szpatułkę. Można oczywiście też wybierać go palcem, jak ja robiłam to na początku, ale skończyło się, jak się skończyło. Szpatułka wiele ułatwia.
Niewielką ilość masełka rozprowadza i rozgrzewam w dłoniach, staje się ono mięciutkie, gładkie i wręcz kremowe, olejkowe jednocześnie i gładko sunie po skórze twarzy co jest bardzo przyjemne.
Dobrze emulguję, ale zanim je zmyje najpierw nieco zwilżam i jeszcze przez chwilę oczyszczam skórę emulsją jaka tworzy się po dodaniu odrobiny wody. Dopiero później spłukuje ciepłą (ale nie za ciepłą) wodą. Kosmetyk usuwa się bez problemu. Ewentualne resztki domywam już w drugim etapie żelem myjącym na bazie wody.
- ZAPACH: nie ma tu żadnego konkretnego aromatu, a masełko pachnie składnikami.
- DZIAŁANIE: kosmetyk świetnie usuwa resztki pielęgnacji, filtry i całodniowe zanieczyszczenia ze skóry twarzy, a jednocześnie nie podrażniając i nie wysuszając skóry.
Wspomniałam, że makijażu nie noszę, ale ostatnio zdarzyło mi się nałożyć na rzęsy tusz i masełko poradziło sobie z nim z łatwością, w całości usuwając kosmetyk z rzęs bez szczypania, podrażnienia oczu i bez efektu mgły.
Lubię to masło za jego kremowość, oczywiście też skuteczność, ale przede wszystkim za przyjemność dla skóry jaką daje jego używanie. Bardzo chętnie będę wracać do tego kosmetyku. mam teraz zagwozdkę, które masełko bardziej lubię: to czy z Bandi? A może ex aeqo!?
Zalety:
- skutecznie usuwa filtry
- kremowo - olejkowa formuła na skórze
- łatwo się nabiera za pomocą szpatułki
- dobrze emulguje
- nie podrażnia skóry oraz oczu
- nie tworzy mgły na oczach
- nie wysusza skóry
- wręcz pozostawia ją miękką
- spokojnie może być stosowany jako pojedynczy kosmetyk myjący
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie