Moje usta często przesuszają się, w związku z tym staram się dbać o nie najlepiej jak tylko potrafię. Będąc na zakupach w drogerii skusiłam się na dodanie do koszyka pomadki ochronnej od marki Nivea. Poprzednio również testowałam wyrób tego producenta, ale w wersji, która nie miała żadnej bazy kolorystycznej. Tym razem postawiłam na odcień Blackberry shine, ponieważ wydawał mi się on najciemniejszy z całej dostępnej gamy. Moja naturalna czerwień wargowa jest zauważalna, więc wybieram podobne tonacje w makijażu. Jeżynowa wersja bardzo ładnie barwi moje usta, wtapiając się w skórę i dając efekt delikatnego podkreślenia. Kosmetyk jednolicie wypełnia pożądany obszar, a poziom jego krycia można stopniować od lekkiego przy jednym pociągnięciu, aż do średniego + dobudowując koleją warstwę. Jest to dla mnie uniwersalny produkt, który łączy w sobie makijaż z pielęgnacją. Można go stosować solo bez wykonywania make-up, ale może również być uzupełnieniem podczas malowania się. W składzie balsamu znajduje się masło shea i jeżynowy aromat, co nadaje miękkości i pigmentacji ustom. Preparat chroni przed zimnem, wiatrem i suchym powietrzem, więc dobrze jest mieć go zawsze przy sobie, aby móc go dołożyć w ciągu dnia. Formuła pozytywnie mnie zaskoczyła, ponieważ mimo tego, że jest delikatna, jest na tyle trwała, że nie znika z warg. Skuteczność w tym przypadku robi na mnie wrażenie i jest to cecha, której nie spodziewałam się po tego rodzaju asortymencie. Doceniam wyrób za właściwości nawilżające, otulające, wygładzające i pielęgnacyjne. Wierzchnia warstwa daje połysk, który wygląda bardzo elegancko, jest starannie wyważony i nienachalny. Konsystencja zawartości opakowania jest bardzo mięciutka, przyjemna w dotyku i kremowa. Zapach nie jest dla mnie jednoznacznie jeżynowy, uważam, że nuta owocowa powinna być zdecydowanie bardziej podkręcona. W mojej opinii woń jest mało naturalna, więc moją poradą jest, aby popracować nad wyeliminowaniem sztucznych aromatów. Nie jest to też pomadka, którą nałożymy w biegu i bez kontroli, ponieważ wymaga ona wyciągnięcia lusterka. Zaokrąglone krawędzie utrudniają precyzyjne obrysowanie konturu, a każde wyjechanie poza ramę jest widoczne. Szminka na ustach sunie błyskawicznie, jej maślana formuła jest plastyczna i nie sprawia żadnego oporu, ani trudności podczas nakładania. Pojemność jednej sztuki wynosi 4,8 g, co wystarczy mi na kilka miesięcy regularnego stosowania. Wydajność jest korzystna, zużycie postępuje w powolnym tempie. Cena jest konkurencyjna, a wyrób uważam za udany i dobrej jakości. Podanie w postaci wykręcanego sztyftu jest wygodne, smukłe, zajmuje mało miejsca, może być przechowywane zarówno na półce, jak również w torebce. Etykieta wygląda bardzo szlachetnie, co gwarantuje połączenie barwy burgundowej z czystą bielą. Całość zapakowana była w różowym kartoniku z niebieskimi akcentami, które są flagowe dla logo fimy. Reasumując jest to kosmetyk godny uwagi, cieszę się, że go mam w swoich zbiorach, ale kilka wad w tej recenzji również wypunktowałam. Zastanawiam się czy zdecyduję się na ponowny zakup, ale myślę, że raczej będę szukać jakiś nowości na rynku, aby dać sobie szansę na znalezienie swojego ideału.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie