Giorgio Armani Armani Prive, Eclat de Jasmin EDP 

Uwielbiam perfumy, w których jaśmin gra główną rolę. Uwielbiam jego możliwości interpretacyjne i przeróżne, nierzadko zaskakujące odsłony. Eclat de Jasmin jest póki co moją ulubioną wariacją. Jaśmin jest tutaj zdecydowanie na pierwszym planie, ale nie jest duszący, jak w wielu innych propozycjach - jest ciepły, niemal miodowo-pudrowy. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona nie znajdując miodu wśród wymienionych nut zapachowych. Teraz usprawiedliwiam tą upajającą słodycz śliwką, ale pewna nie jestem. Nie wykluczam, że byłyby to jedne z moich ulubionych perfum, gdyby nie to, że ich trwałość pozostawia wiele do życzenia. Mimo to - warto, choćby dla tych krótkich chwil, kiedy są wyczuwalne. Opakowanie - jak w całej serii Armani Prive - perfekcyjnie piękne.

Gdyby ktoś chciał sobie wyobrazić olfaktoryczny, jaśminowy monodram-oto on! W roli głównej : jaśmin, dość świeży i przestrzenny. W pozostałych rolach: odpowiedzialne za świeżość cytrusy i wetiver. Scenografia: czerwcowa ciepła noc. Muzyka: śpiew słowika. I tylko sufler szepcze nieubłaganie: to już znamy, to już było, w A la Nuit Lutensa. Różnica pomiędzy Armanim a Lutensem istnieje, ale nie jest to gigantyczna przepaść. Dwa zapachy z jaśminem w roli głównej, podobnie podanym, różnią się w bazie, ale cóż można wymyślić nowatorskiego w nutach podstawowych tworząc kwiatową, jaśminowa wodę?Armani ma więcej plusów, nieco mniej przydusza, nie odurza jak Lutens, i jest po trzykroć trwalszy. Ładny zapach, ale głównie dla wielbicielek jaśminu, do których ja nie należę.

Mam bzika na punkcie prywatnej kolekcji Armaniego. Pomijam już wygląd flakonów (które uważam za mistrzostwo jeśli chodzi o ekskluzywną prostotę), tu chodzi o sam zapach. W przypadku Eclat de Jasmin (tak jak dostojnego boskiego Bois d’Encense czy płynnego złota Ambre Soie) też odczuwam kunszt jego kompozycji, niebywałą precyzję w doborze składników, po prostu powiew geniuszu. Obawiałam sie trochę głównej nuty kwiatowej: tak typowego przecież dla wielu wód perfumowanych jaśminu, ale w tej kompozycji nie jest on typowym „pachniuchem”. To jaśmin wprawiający najpierw w lekkie osłupienie: to tak jakbyśmy znaleźli sie w samym środku kielicha tego fioletowego kwiatu: jest w tym coś z odurzenia, ale także dziwna euforia spowodowana odczuciem bycia zupełnie w innym miejscu (nie wiem jak to precyzyjnie określić: dotyk olfaktorycznej magii?). Na szczęście nie jest to kwiat, który odurzając dusi, ściska gdzieś w padołku: nie – przyprawiony z lekka świeżutką cytrynką sprawia wrażenie bardzo energetycznego, przejrzystego. A potem zaczyna się już prawdziwa zabawa: dochodzą nutki nienachalnej róży, która z jaśminem zaczyna swój odwieczny flirt. Ależ: jakie to inspirujące. Ten znany duet w wydaniu Eclat de Jasmin prezentuje sie tak, jakby oba kwiatki widziały sie po raz pierwszy! Zaczynają sie trochę gryźć, trochę szczypać, aby zaraz wpaść sobie w ramiona i zjednoczyć w wytwornej, ciepłej paczulowej podstawie;) Do tego dochodzi wetiwer sprowadzający rodzącą się słodycz do poziomu wyważonej, eleganckiej neutralizacji – (absolutnie nie tej znanej z „Sexmisji”;) Zapach robi sie naprawdę luksusowy i ... jak dla mnie: bardzo kobiecy. Kojarzy mi się z babką ze świetnym poczuciem humoru, prawdziwą dusza towarzystwa, ale taką, która w każdej sytuacji potrafi się znaleźć, zachowując pomimo naturalnego luzu - pełen styl. I takie są właśnie w moim odczuciu te perfumy. Wiem, że duuuże wrażenie robią na mężczyznach;)) Zbierają masę komplementów – swoją drogą muszę sprawdzić jak sprawują się na męskim ciele. Pół gwiazdki odejmuję, ponieważ są u nas prawie niedostępne, a jeśli gdzieś się pojawią, cena przyprawia o zawrót głowy... Myślę jednak, że w przypadku tych perfum warto sobie główkę zawrócić...;) Używam tego produktu od: pół roku-testy Ilość zużytych opakowań: 2 x po 4 ml