Z marką Bingo Spa nie jest mi jakoś szczególnie po drodze, jakieś 8 lat temu pierwszy raz użyłam ich produktów, chociaż na rynku są od 1988 r. Wielkiej miłości jakoś z tego wówczas nie było bo od tamtej pory dopiero teraz ponownie sięgnęłam do ich zasobów. Mocną stroną Bingo Spa mają być naturalne składniki, ekstrakty roślinne i unikatowe kompozycje zapachowe oraz fakt, że wykorzystują alternatywne źródła energii i docelowo chcą z nich korzystać w 100% z czego jestem niezmiernie zadowolona. Wszystko ładnie, pięknie, ale jak to ma się w praktyce przy mojej mieszanej cerze (rozszerzone pory, tendencje do zaskórników i błyszczenia w strefie T) to zapraszam do lektury.
Peeling posiadam w wersji butelkowej z koreczkiem zamykanym na klik, który bardzo dobrze zabezpiecza przed otwarciem. Jest ona biała, nieprzeźroczysta więc nie mamy kontroli nad ubywaniem peelingu no i niestety jest na tyle twarda i ma na tyle małej wielkości otwór, że trudno z niej wycisnąć produkt, zwłaszcza kiedy jest go już mniej. Po jakimś czasie w połowie butelki pojawiło się załamanie. Szata graficzna jest minimalistyczna, a całą robotę robi pomarańczowy, holograficzny kolor nalepki, który połączono z białymi literami. Jest ona dobrej jakości bo nic się nie starło.
Jeśli chodzi o peelingi to wybieram zdecydowanie te mechaniczne. Do sięgnięcia po produkt Bingo Spa zachęciła mnie przede wszystkim obecność owocowych kwasów AHA oraz fakt, że drobinki peelingujące mają naturalne pochodzenie - są to mielone pestki moreli, łupiny orzechów włoskich oraz migdałów, a ich zawartość to 2% - wyraźnie czuć ich obecność. Konsystencja jest gęsta dzięki czemu peeling nie spływa, ale dobrze rozprowadza się na twarzy, nie tworząc piany. Kolor jest jasno beżowy i rzeczywiście wygląda jak błotko, zapachem wg mnie też je przypomina, ale nie jest on odrzucający i do zaakceptowania. Wydajność jest na zadowalającym poziomie, ja jednorazowo zużywam ilość wielkości orzecha laskowego.
Efekt jaki osiągamy tym peeliniem jest bardzo zadowalający. Używałam go 1-2 razy w tygodniu, gdyż jednak jest to mocny zawodnik. Drobinek wg mnie jest sporo, jeśli dobrze się przyjrzeć to widać, że mają zarówno różną wielkość jak i kształt. Jako, że są to zmielone skorupki to są dość ostre, dorzucając kwasy mogę stwierdzić, że nie każda cera będzie zadowolona z działania, zwłaszcza ta wrażliwa czy podrażniona. Po użyciu peelingu twarz jest dobrze oczyszczona, ale nie na tyle by rozprawić się w 100% z zaskórnikami. Skutecznie złuszcza i usuwa nadmiar sebum pozostawiając skórę wygładzoną, miłą w dotyku, matową, delikatnie ściągniętą, ale nie przesuszoną. To co jeszcze da się zauważyć to fakt, że po jego użyciu twarz jest jakby wybielona, rozjaśniona za co z pewnością odpowiada cytrynka i marakuja. Produkt mnie nie uczulił, ani nie podrażnił.
Skład jest średniej długości, zawiera jednak zarówno dobroczynne jak i negatywnie działające substancje. Na uznanie zasługuje obecność wcześniej wspomnianych kwasów (z marakui, cytryny, ananasa, winorośli), ekstraktu z trzciny cukrowej (m.in. nawilża, odżywia, działa przeciwzmarszczkowo, antybakteryjne, złuszcza), błota z Morza Martwego (10%). Niestety mamy też sporo niepotrzebnych rzeczy: 3 rodzaje parabenów, BHT, DMDM Hydantoin (wszystkie mocno alergiczne), fenoksyetanol.
No cóż działanie raczej na tak, niestety skład pozostawia wiele do życzenia, chociaż obecnych jest kilka fajnych i wartościowych pozycji. Zapłaciłam za peeling ok 10 zł i nie czuję, aby to były strasznie zmarnowane pieniądze.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie