Moja poprzedniczka powiedziała tak wiele i w tak sugestywny sposób, że trudno mi teraz tego sukkuba w lateksach wypchnąć ze świadomości:)
Moje pierwsze skojarzenia były zupełnie inne i Dhanal Oudh Nashwah opowiedział mi zupełnie inną historię.
I to szeptem.
Bo to historia pełna ukradkowych spojrzeń, niewypowiedzianych słów, otwierania cichutko pożyczonym kluczem bocznych drzwi, skradania się na palcach, żeby nie zaszczekał pies i nie obudzili się sąsiedzi...
Czuję w otwarciu porywającą, dominującą, bardzo męską nutę gałki muszkatołowej, której towarzyszą inne przyprawy, zaledwie w charakterze oprawy tego wirującego, orientalnego pyłu. Szczypta kuminu w gronie tych przypraw daje wrażenie smużki potu nad górną wargą mężczyzny, który użył tych perfum. Nie ukrywajmy, od pierwszego spojrzenia wiadomo, co się stanie. Ślad intymnej obietnicy jest tu dla mnie bardziej wyraźny, aniżeli we French Loverze. Na tyle wyraźny, że usiłuję oddalić się na bezpieczną odległość, wyjść spoza zasięgu wzroku, żeby nie brnąć w tę niebezpieczną, erotyczną grę...
Nie udaje mi się to.
Po przyprawowym otwarciu przechodzimy bardzo powoli, jak w dworskim tańcu, do porywająco uwodzicielskiego serca, w którym wyraźnie pierwszy plan zajmuje suchy, ziołowy, gorzkawy wręcz nieśmiertelnik, delikatnie skontrastowany z płynnym, gęstym miodem w głębokim odcieniu bursztynu. Miodu nie jest zbyt dużo- dodano akurat tyle, że udało się uniknąć wrażenia ordynarnej, mdłej i kluchowatej lepkości, nie mającej nic wspólnego ze zmysłowością. Zestawienie przeciwstawnych nut, czyli suchego nieśmiertelnika i wilgotnej słodyczy miodu na bardzo subtelnie zaczynającym się rysować tle drzewnym, jest tak delikatne, jak przypadkowy dotyk, jakieś niedzisiejsze muśnięcie ramienia...
Niedzisiejsze muśnięcie ramienia prowadzi dobrze wszystkim znanym tropem do muśnięć kolejnych, zupełnie nieprzypadkowych, do tego rytuału dotknięć prowadzących w pocałunki pachnące wyraźnie słoną cielesną,lekko skórzastą ambrą, zestawioną z nieseptycznym, za to pięknym w swojej drzewnej prostocie, oudem. Oud nie jest tu nutą pierwszoplanową, jest potraktowany jako składnik nadający całej kompozycji wyraźnie drzewnego charakteru, a w połączeniu z cedrem wydaje się być lekko zroszony wilgocią. Ambrowo-skórzano-oudowa baza w dalszym ciągu nie pozostawia wątpliwości co do zmysłowego charakteru całej historii i co do tego, że na samych pocałunkach się nie skończy.
Rozwój zapachu trzyma mnie w charakterystycznym dla początku romansu napięciu; śledzę zmieniające się powoli nuty z nieukrywaną, rozkoszną przyjemnością.
Większą, niż dałoby mi zauroczenie żonatym mężczyzną. Dlatego to zakup Nashwaha zamierzam sfinalizować:)