Pamiętam, że będąc małą dziewczynką, wielokrotnie przy okazji rodzinnych spotkań w Lany Poniedziałek padałam "ofiarą" cioć, które zamiast wodą, symbolicznie spryskiwały mnie odrobiną swoich pachnideł. Zdaje się, że chciały nadać temu wywodzącemu się z ludowej tradycji zwyczajowi bardziej wykwintny charakter, nieświadomie jednak osiągając skutek przeciwny do zamierzonego. Bo o ile zmoczone wodą ubranie wkrótce wysychało, nie pozostawiając żadnych śladów, tak mieszanina przypadkowo złączonych woni, ciągnęła się za mną jeszcze przez wiele godzin. I o ile byłby to aromat miły dla mojego nosa, nie byłoby powodu do narzekań, ale niestety częstokroć woń perfum tej, czy owej cioci był dla mnie nie do zniesienia. Co gorsza, przypadkowo rozpylony na ubranie, czy splecione w warkocz włosy nie dawał się tak łatwo wywabić, chcąc za wszelką cenę ożyć w nowym, młodszym wcieleniu. W każdym razie charakter tamtych perfum majaczących w moich wspomnieniach, przypomniał mi o sobie wraz z przystąpieniem do testów, jakim poddałam legendarny "Paris".
Kompozycję otwiera duszna woń róży, dodatkowo podbita aromatem mimozy i głogu. Tworzą one mocne trio, wobec którego nie sposób przejść obojętnie. Ich aromat jest jednocześnie przytłaczająco nużący i gorzki za razem, a nade wszystko opresyjny. Siłą wtłoczył mnie do lamusa, pełnego ubrań i akcesoriów nie przystających ani do mojej urody, ani temperamentu, jak również odbiegających od współczesnej mody i trendów. Etola z lisa, którego puste oczy wpatrywały się bezmyślnie w moje odbicie w lustrze, kapelusz ze zbyt dużym rondem, klipsy ze złotawego metalu, który poprzecierał się w kilku miejscach, zdradzając prawdziwe tworzywo, z którego zostały wykonane. Wszystko dawno już niemodne, nie dzisiejsze, nie bez przyczyny wtrącone do tego domowego karceru.
Ku mojemu zaskoczeniu nuty otwierające tę nawiązującą do przeszłości kompozycję, mimo upływu czasu nie dawały za wygraną. Nie rozpierzchły się na rzecz następujących po nich akordów hiacyntu, konwalii, czy fiołka. Róża, jak na królową kwiatów przystało nie chciała dać się zdetronizować żadnemu z nich, żarliwie wyśpiewując im zapomnianą melodię. W sentymentalnej aranżacji i z trochę (jak na dzisiejsze czasy) naiwnym przesłaniem. Echa akordów lilii, czy jaśminu, nie będące w stanie w pełni dojść do głosu, jedynie wtórowały jej nieśmiało, nadając kompozycji jeszcze bardziej nostalgiczny ton. Wsłuchując się w tę różaną serenadę, próbowałam sobie wyobrazić kobietę, teraz już w mocno dojrzałym wieku, która w latach swej świetności mogła używać tych perfum. O czym wówczas marzyła, czego pragnęła? Jak postrzegała swą kobiecość, czemu sięgała po właśnie tę kompozycję? Czy dała się zwieść nazwie perfum, które z prowincji przenosiły ją do innego, lepszego świata? Czy miasto miłości już zawsze miało jawić się jej tak, jak, anonsował je zapach YSL?
Jest wiele zapachów, które mimo upływu lat poruszają serca kolejnych pokoleń odbiorców, pozostając na czasie. Przekazują prawdy uniwersalne, aktualne tak wczoraj, jak i dziś. \'Paris\' nie jest jednym z nich. W moim odczuciu to zapach, który choć w swoim czasie niewątpliwie zaskarbił sobie rzeszę wiernych fanek, dziś pozostaje w tyle. Nie jest w stanie dotrzymać kroku współczesnej kobiecie, dostaje zadyszki i snuje się za nią, jak widmo z przeszłości.
Przyznaję, że początkowo kiedy się nim wypachniłam, ogarnęła mnie konsternacja. \'Paris\' nie tylko przytłoczył mnie i dodał lat, ale co gorsza sprawił, że poczułam się, jakbym udawała kogoś, kim nie jestem. Nie dla mnie nobliwa spódnica za kolano i bluzka zapięta pod szyję. Tomik poezji - owszem, ale nie ckliwe love-story. Już miałam zupełnie spisać go na straty, ale na jego korzyść przemówiła do mnie finałowa zwrotka, którą nucił irys i kwiat lipy. Wywietrzała zeń cała duszność i ciężar, a pojawiła się łagodność i melancholia. Jak we wspomnieniu, które początkowo wzbudza w sercu boleść, z czasem jednak wysuwając na pierwszy plan to, co było dobre, a puszczając w niepamięć przewiny.
W moim odczuciu \'Paris\', ze swym niedzisiejszym, staromodnym charakterem zdoła się obronić tylko na kobiecie dojrzałej. Na młódce będzie brzmiał niespójnie i groteskowo, na czym straci zarówno ona, jak i on.
W każdym razie ja ani dziś, ani w przyszłości nie wyobrażam sobie bliższej znajomości z tą kompozycją, chociaż flakon w stylu vintage bardzo mi się spodobał.
Nie mój zapach, projekcja według mnie zbyt jednostajna, ale trwałość i w pewnym sensie unikatowość tej kompozycji zasługuje na sprawiedliwość.
Używam tego produktu od: Testy
Ilość zużytych opakowań: ...