ŻYJE WŁASNYM ŻYCIEM... EDYCJA W TRAKCIE 2 BUTELKI
:pisze: Pierwsza Butelka 75 ml :love:
Pierwsza faza to ultra męskie nuty. Zapach męski, więc takie jego prawo. Z opisu jest to zielona mandarynka, piołun i guarana. Mocne wejście, które trzeba dzielnie przetrwać, jeśli używamy tych perfum jako płeć piękna, a koniecznie chcemy doczekać obiecanej wanilii magadaskarskiej. Po fazie wysiłku i cierpienia, następuje faza nagrody za nasze kobiece bohaterstwo. Po 10-ciu minutach następuje zwrot o 180 stopni i męskie zioła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przemieniają się w słodkość. Wanilia, pozbawiona damskich akcentów typu pralinki, porzeczki i fiołki, nie oblana syropem owocowym, nie zamulona watą cukrową. Jasna, chłodna, kremowa, skondensowana wanilia, szczególnie pięknie wibrująca na ubraniach. Może i z Madagaskaru, czort ją tam wie.
Przez pierwszy miesiąc mój nos wierzgał i wypaczał urodę tej wymarzonej wanilii.
W interpretacji mojego nosa, wybijał się z niej nikczemny zapach wykładziny dywanowej. Prawdopodobnie sprawcą była obecna tu nuta zamszowa - składnik-szkodnik, dający efekt suchego, dusznego zapachu dywanu (nienawidzę dywanów i wykładzin, wyeliminowałam je z mojego otoczenia jak miałam 17 lat). Rzadko, ale jednak zdarzała mi się taka właśnie schiza z tymi perfumami.
W kolejnych miesiącach przeżyłam istny amok jasnej wanilii w ciemnej flaszce.
Zanurzałam się z rozkoszą w kremowym waniliowym całunie i byłam wniebowzięta. Zapach był ciężki, upojny. Narkotyczny. Otumaniał mnie, wymuszał ciągłe dopsikiwanie i ciągłe obwąchiwanie flaszki. Nie miałam w tym umiaru, zatracałam się w tym psikaniu i wąchaniu.
O ile zapachy Masaki Matsushima stapiają się ze mną i dają efekt spójnej, delikatnej całości - o tyle Dark Obsession był Obcym, porywającym mnie w swoje mroczne objęcia. Gdy się nim psikałam po dłuższej przerwie - to wrażenie było porażające. Na ubraniach typu bawełniana kurtka, aż do prania (lub i po nim, mimo prania na 80 stopni) zapach trzymał się jak przyspawany, w postaci cudownej, kremowej woni, pozbawionej jakiegokolwiek wilgotnego elementu owocu czy kwiatu. Coś pięknego.
Kiedyś znajomy odwoził mnie do domu i na koniec powiedział: "Pachniesz tak, że mam ochotę zablokować drzwi i wywieźć Cię gdzieś w ustronne miejsce, więc lepiej już wysiądź".
Przemilczałam, że to perfumy męskie ;) Co będę chłopa załamywać ;)
Zapach początkowo odbierałam jako killer. Miałam wątpliwości jak i gdzie go używać, żeby nie zabić wszystkich dookoła. Do pracy czy na siłownię - miałam opory, bo zapach był ciężki, inwazyjny, wyzywający - nie w każdej pracy pasuje, a na siłowni może ludziom przeszkadzać, zwłaszcza przy wysiłku aerobowym. Zapach wydawał mi się zbyt intymny, żeby udostępniać go obcym. Na okazje prywatno-wieczorne - oczywiście tak, ale wydawało mi się, że jest zbyt krzykliwy, że jedno psiknięcie we włosy czy w rękaw - i już pół miasta wie (czuje), że oto nadchodzimy...
Uważałam, że nie jest to zapach na "codziennie i wszędzie", że może zmęczyć i znużyć samego właściciela - w myśl zasady, że (zapachowa) ekstaza od świtu do nocy i dzień w dzień - przestaje być w końcu rozkoszą i zamienia się w mordęgę. By nie powiedzieć - w nudę...
Ostatni miesiąc używania Dark Obsession (dzień w dzień, jako jedyne perfumy) to już było całkowite przyzwyczajenie (wręcz znieczulenie) mojego nosa i pełna kompatybilność z tym zapachem. Mogłam go na siebie wypsikiwać hektolitrami i czułam się jedynie, jakbym była w chmurce czegoś owszem, pięknego, ale swojskiego, delikatnego i przytulającego. Co ciekawe, inaczej odbierałam składowe nuty zapachowe.
O ile pierwszy etap używania zraził mnie sucho-duszną wykładziną dywanową, o ile drugi etap rozkochał mnie irchowo-kremową wanilią - o tyle trzeci etap zaskoczył mnie jakąś dziwną wilgocią. Nie wiem, czy wybiły się nuty głowy typu zielona mandarynka, czy doszła do głosu piwniczna paczula (której w składzie nie ma), czy może jest to labdanum, którego nie znam? Czy może zapach jest dokładnie taki sam, tylko ja odbieram go znowu inaczej?
Maleńką końcówkę flaszki ostatecznie wyrzuciłam - moim zdaniem zapach zmienił parametry, niepostrzeżenie wyczerpał zasoby wanilii i na koniec próbował mnie omamić jakimś innym składnikiem, a przecież nie tak się umawialiśmy...
EDYCJA LISTOPAD 2014
:pisze: Druga Butelka 125 ml :mdleje:
Cóż tu wiele pisać. Zero wanilii, zero zamszu, zero trwałości. Moc guarany zmieszanej z mandarynką, wysładzają się w puchaty kwiatek ciut zainfekowany paczulą - ale to już tylko dla wtajemniczonych, bo zapach jest tak wybitnie bliskoskórny, że nawet nie ma o czym się rozpisywać. Egzemplarz zakupiony w Empiku, tak samo jak mocno waniliowy poprzednik o mniejszej pojemności. Jestem zdumiona. Marność na poziomie chińskiej podróby, mocno nadszarpnęła moje zaufanie do Empiku, mam jedynie nadzieję, że niesłusznie...
Używam tego produktu: styczeń - lipiec 2014
Ilość zużytych opakowań: butelka 75 ml
Od października 2014 - butelka 125 ml w trakcie